Niektóre sformułowania, bądź kalki z angielskiego, działają na mnie jak taka płachta na małego byczka. Nie rozjuszają mnie do czerwoności, ale po prostu z lekka denerwują. Tak było kilka lat temu z dodawaniem „tak?” na końcu zdania, co wyraźnie wskazywało na brak pewności perorującego co do słuszności wygłaszanych poglądów, oraz pragnienie potwierdzenia ich u interlokutora. Przedtem był wszechobecny „projekt” – okazywało sie nawet, że przedłużanie gatunku ludzkiego przekształcało się w idiotycznie brzmiący cymbał – „projekt dziecko”. Co do kalek – tych jest mnóstwo, że wymienię te z podorędzia – „destynacja”, „na koniec dnia”. Ostatnio drażniło mnie nadużywanie dziwnej figury przez radiowców, a mianowicie konstruktu: „Moim i Państwa gościem”. Tyle lat był po prostu „gość”, albo „gość audycji”, a tu nagle jest on równocześnie redaktora i słuchaczy, z wyraźnym podziałem na tego w studiu i tych przy głośnikach. Zżymałam się w cichości, aż w zeszłym tygodniu na antenie Radia Nowy Świat zostałam zupełnie niespodziewanie podparta autorytetem (podparcie autorytetem zawsze człowieka umacnia w jego przekonaniach i jest ściśle związane ze znanym polskim i popularnym powiedzeniem: „A nie mówiłam?!”, wypowiadanym zawsze z nutką triumfu). Okazało się, że również redaktor Wojciech Mann zżyma się na „mojego i Państwa gościa”, powtarzane jak mantrę przez prowadzących radiowe audycje, co dziwi go o tyle, że można przedstawić gościa na co najmniej piętnaście sposobów, a wszyscy używają tego samego sformulowania, jak z matrycy.
Oho, widzę, że zmieniam się w językową purystkę, w Michalinę Rusinek się przedzierzgam powoli. Za chwilę za błędy językowe nie będę obsługiwać niektórych klientów, robiąc im barejowskie fotki i tworząc galerię językowych przestępców. Nie, nie, nie. Nie lękajcie się – to co drażni w duchu, zostaje w duchu – w końcu każdy czasem powie coś z błędem – ja czasem przekręcę „zupę” z „dupą” – czuję się wtedy jak oślica, ale udaję, że tego nie powiedziałam. A nie ma nic smutniejszego, jak zostanie jedyną i słuszną brzechwowską kwoką.
Uciekając od atrybutów kwoki, w tym biegu przygotowałam wraz z małżonkiem takie oto propozycje:
– krem z buraków z jogurtem
– penne alla puttanesca z oliwkami, kaparami, pomidorami i oliwą, podawane z serem grana padano i natką pietruszki
– chili con pavo – z indykiem, czerwoną fasolą, kukurydzą, cukinią, pomidorami i ryżem
– tarta z pieczonym bakłażanem, serem pecorino romano, orzechami włoskimi i bazylią
– ciasto drożdżowe ze śliwkami i kruszonką.