Chociaż w liceum spędzałam gros wieczorów w knajpie, oczywiście o głodzie, papierosach i piwie (zawsze był to Kasztelan, zdradzany z rzadka z Magnatem z Dojlidów, Janem Heweliuszem czy 10,5), uwielbiałam domówki. Były one bowiem towarem reglamentowanym, rzadkim i okazjonalnym. Odbywały się tylko podczas nieobecności innych domowników – wtedy chata przechodziła we władanie imprezującej młodzieży i różne rzeczy się działy. Jak wiadomo, zwykle najlepsza zabawa była w kuchni – nie w pokoju, gdzie można było się wygodnie rozsiąść, ale na stojąco obok zlewu i kuchennych szafek, gdzie wszyscy tłoczyli się wokół popielniczki. Mieliśmy jednego kumpla, który mieszkał sam na niespełna dwudziestu… Więcej