Jako że dopadły mnie w weekend dolegliwości mięśniowo-neurologiczne, a obie zaprzyjaźnione fizjoterapeutki były chwilowo poza zasięgiem, postanowiłam działać sama. Jako że dyskomfort szedł od karku aż po dół żeber, nie pozwalając cieszyć się w pełni wolną sobotą – tym naszym największym szczęściem w tygodniu – zażyłam lek zwiotczający mięśnie, który został mi jeszcze z poprzedniego miotu. Lek rzeczywiście bardzo pomógł i dzięki niemu i kilku innym sztuczkom wkroczyłam w poniedziałek sprawna i z podniesionym czołem. Zawsze jednak zażywałam go na noc i muszę przyznać, że łyknięcie takiego zwiotczającego specyfiku w ciągu dnia, podczas oglądania serialu, nie było najlepszym pomysłem. Oglądałam sobie pierwsza część opowieści Steve’a McQueena o karaibskiej społeczności w Londynie, „Mały Topór”, ale nie dane mi było obejrzeć całości. W pewnym momencie poczułam błogość i rozluźnienie, ale nie takie zwykłe, ale w wersji turbo. Nie byłam super senna, ale nie dawałam rady utrzymać w ryzach powiek. Walczyłam z nimi, a one opadały. Miałam pod nimi dosyć czujne i otwarte oczy, ale mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Próbowałam je podtrzymywać palcami, ale zrezygnowałam po minucie, zdawszy sobie sprawę z błazenady całej sytuacji. Małżonek już spał, a ja toczyłam srogą wewnętrzno-zewnętrzną walkę z wiotczejącymi mięśniami. Musiałam przedstawiać sobą obraz nędzy i rozpaczy – galaretowate nemo, tracące władzę w ciele z każdą minutą. W końcu poległam, usnęłam na siedząco, a serial leciał sobie bez udziału oglądających. Obudziwszy się z dziwnego letargu stwierdziłam kategorycznie, że takiego rodzaju preparaty należy zażywać jedynie przed zaśnięciem. Co ciekawe – wśród przeciwwskazań nie było zakazu prowadzenia pojazdu – a szczerze mówiąc nie widzę nikogo kierującego samochodem, w takim stanie – niemalże nieważkości. Jest lekcja na przyszłość.
Przechodzę już do sedna, bo telefon dzwoni dziś intensywnie. Mamy dla Aas takie propozycje:
– krem z dyni z mleczkiem kokosowym, imbirem i limonką
– farfalle z cukinią w sosie śmoetanowo-winnym, z serem pecorino romano
– chili con carne
– tarta z pieczonym kalafiorem, cheddarem, oliwkami liguryjskim i bazylią
– sbriciolata z czarnymi porzeczkami i ricottą.