Niestety, dziś nic nie będzie. Czasem tak bywa, kiedy jestem w trakcie pisania, przychodzi ktoś po śniadanie, muszę się na 10 minut oderwać, a kiedy siadam przed ekranem żeby dokończyć, nie ma tam już nic. Tak było i tym razem – w zasadzie 3/4 miałam już zapisane, ale się zmyło. A odtwarzanie tego samego raz po razie przekracza moje możliwości. Po pierwsze dlatego że jestem poirytowana sytuacją, a po drugie, że opadami z chęci. To tak jak ze zdawaniem oblanego egzaminu – nic tak nie irytuje, jak powtarzanie tego samego materiału. Więc zgodnie z jednym z moich ulubionych powiedzeń Stanisława Anioła, które nie raz tu przytaczałam: „ Nie będzie chóru, będzie balet”. Zamiast tych postaci w białych długich szatach, co to w „Antygonie” dośpiewują i wieszczą tragiczny koniec bohaterów, przebiega teraz baletnica w tutu, oczywiście w rytm muzyki mojego życia, czyli Jeziora Łabędziego”- jest to przyśpiewka która towarzyszy mi od dzieciństwa, która nucę przy najróżniejszych okazjach. Ze względu na szybkie i energetyczne tatatata tararatata – pewnie działa na mnie jak werble na polu bitwy – zagrzewa, dodaje animuszu, wyznacza kierunek. Teraz także wyznacza, wraz ze skacząca na palcach w rytm baletnicą. A więc trzymając się kompozycji Czajkowskiego, wyśpiewuje Wam tutaj co następuje:
- botwinka z jogurtem, koperkiem i szczypiorkiem – botwinka to ta na ciepło
- gnocchi z gorgonzolą, pomidorami i natką pietruszki
- tarta z pieczona dynia, fetą, suszonymi pomidorami i czosnkiem niedźwiedzim
- ciasto drożdżowe z rabarbarem, truskawkami i orzechami włoskimi – dziś wyrosło jak szalone.