Patrzę w górę na różowy plakat, reklamujący krakowskie lotnisko, a tam szare okna starego biurowca naprzeciwko. A le jak to? Jeszcze wczoraj był! Jeszcze wczoraj rozmawiałam ze znajomą, która śmiała się, że musi mi być ciężko pracować z tym plakatem przed oczami. Ja tu kroję cebulę, a tam Grecja, Włochy, Bułgaria, Chorwacja, Portugalia i Hiszpania – wszystkie te kraje na wyciągnięcie ręki. Nic, tylko korzystać, zamiast gnić w robocie. Uspokoiłam ją, że i owszem, zamierzam skorzystać, ale pod koniec bieżącego miesiąca. Dlatego nie czułam irytacji, patrząc na nazwy słonecznych krajów na pastelowym tle. Było to raczej coś w rodzaju zagrzewania do boju: „No dalej, krój jeszcze trochę te cebulę, smaż tę wołowinę na chili. Dasz radę! Pamiętaj o hiszpańskiej nagrodzie. Raz, dwa! Raz, dwa!” A teraz pustka, „szary wiruje pył”, jak śpiewał swego czasu Papa Dance. Nawet dodałam sobie tę piosenkę do mojej podróżnej playlisty i chętnie ją nucę kiedy akurat poleci. Rzewnym falsetem samotnego, zagubionego człowieka, próbując wcielić się – bez powodzenia – w Pawła Stasiaka.
Czekam tedy na następną wielkopowierzchniową reklamę – niech będą i biusty – byleby w otoczeniu morza, piasku i palm.
A dla Was mam dziś takie lanczowe propozycje:
- krem z selera z prażonymi orzechami włoskimi i oliwą
- chili con carne z wołowiną, papryką, czarną fasolą i kolendrą, plus grillowana tortilla i kwaśna śmietana
- tarta ze szpinakiem, mozzarellą, orzechami laskowymi i gorgonzola
- dziś niestety drugi dzień bez deseru – mam nadzieje, że ostatni i że jutro wszystko wróci do normy – oczywiście bardzo przepraszamy, ale czasem po prostu nie ma jak.