Jakie jest jedyne polskie duże miasto, w którym nie postawiłam jeszcze swojej stopy? To trochę pomijana przez główny nurt Bydgoszcz. I zrodził się plan, żeby do tej marginalizowanej i niedocenianej Bydgoszczy zorganizować sobie wypad. I to nie tylko w sytuacji, kiedy nie będą mnie już obsługiwać we wszystkich Żabkach w promieniu kilometra od domu – a wyobraźcie sobie, że jest ich bez mała z piętnaście – w jednym budynku nawet dwie. Mam nadzieję, że nigdy nie dopuszczę do takiej sytuacji, że podpadnę sprzedającym na tyle, że nie będą chcieli mnie obsłużyć, a ja niesiona honorem rzucę: „Do Bydgoszczy będę jeździć, ale moja noga tu nie postanie!” – parafrazując słynną scenę z barejowskiego „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz”. Otóż – do Bydgoszczy to ja chce jeździć w celach turystyczno – krajoznawczych, a nie w poszukiwaniu piwa bezalkoholowego Miłosław. Bardzo chcę zobaczyć to miasto, przejechać się tramwajem, pospacerować wzdłuż kanałów i wybrać się do tego wielkiego parku, co ponoć taki fajny jest. Jak wszystko dobrze pójdzie, nastąpi to jeszcze w tym roku – oby plany się ziściły.
Póki co, udało się zrealizować inny plan – plan przygotowanie dzisiejszego lanczu. A takie są rezultaty:
- zupa z kapusty z pesto, pomidorami, ryżem arborio i serem grana padano
- gnocchi ze szpinakiem i gorgonzolą, z grana padano i zielonym pieprzem
- tażin z kurczaka z bulgurem, suszonymi morelami, nerkowcami i kolendrą
- tarta z pieczarkami, mozzarellą, serem dana balu i pestkami dyni
- sbriciolata z porzeczkami i ricottą.