Zorganizowaliśmy sobie na długi weekend trochę specjałów, żeby zjeść coś innego i spróbować nowych smaków. Zakupiłam włoską surową salsiccię – świetnej jakości wieprzowe mielone mięso, zamknięte w osłonkach z jelita i podzielone na kiełbaski. Nigdy wcześniej nie próbowałam owej salsicci, chociaż byłam nią kuszona przed przedstawicielkę handlową nie raz. Poszukałem sobie na włoskich stronach przepisów, bo umyśliłam sobie risotto z taka właśnie kiełbasą, oraz z pastą z radicchio, która nieotwartą zalega w domowej lodowce już trzeci miesiąc. Okazało się, że przepis na takie właśnie risotto istnieje – można je zrobić bez trudu – ja nawet zrezygnowałam z robienia bulionu i postawiłam na smak samego mięsa, radicchio, czerwonego wina i grana padano. No i samego ryżu, rzecz jasna. Nie wiedziałam, czego się spodziewać po włoskiej surowej kiełbasie – po przygotowaniu dania okazało się, że jest przepyszne. Mój mąż, rzadko skory do pochwał, powiedział, że to najlepsza rzecz, którą ugotowałam od dawna. Oczywiście danie jest tłuste – nie oszukujmy się – w kiełbasach było tyleż białego tłuszczu co czerwonego mięsa – no, może trochę mniej, ale było tłustego sporo. To nieważne jednak, bo smak tej kiełbasy był wspaniały – nigdy w życiu nie kupiłam tak pysznych surowych kiełbasek w Polsce. To jest rzecz z zupełnie innej półki, a nie kosztuje miliona monet. Podnieceni naszym odkryciem, postanowiliśmy wykorzystać kiełbaski na pizzę, którą tym razem małżonek przygotował samopas w poniedziałek. Podzielił salsiccie na plastry podsmażyła bez tłuszczu na patelni, a potem położył na pizzę wraz z reszta składników. Gotową pizzę na rozgrzany kamień w piekarniku i znowu mieliśmy wspaniałe, pełne aromatu i smaku danie. Danie, którego nie jadą się często, o przy takiej codziennej diecie od razu stalibyśmy się mało dumnymi posiadaczami dodatkowych oponek. Ale raz na 2-3 tygodnie i owszem. Powiem więcej – już nie mogę się doczekać następnego kiełbasianego weekendu, bo ten smak wszedł mi, jak dawno żaden inny. Czekam tedy na polskie kiełbaski, które dorównają tym włoskimi mam nadzieję, że się doczekam, bo póki co sprawa wygląda tak, że gdy zamawialiśmy cukinię, to te zagraniczne były ładne i jędrne, a polskie suchawe, brudne i szybko pleśniały. A bazylia z Kenii i Izraela, trzymała się dłużej, była ładnie poukładana w pudełkach, w przeciwieństwie do polskiej, włożonej byle jak i zaczynającej więdnąć już w dniu dostawy. Mama nadzieję, że ta jakość będzie się wyrównywać w górę.
A przechodząc do tego, co dziś dla Was mamy – na pewno nie jest tłusto, chociaż w sosie makaronowym jest dojrzewający policzek wieprzowy – jest go na tyle niewiele, żeby był wyczuwalny, ale jednocześnie oddał Wam swój wspaniały smak, dzięki któremu sos amatriciana jest taki pyszny.
Oto dzisiejsze menu:
- krem z buraków z jogurtem
- makaron bucatini all’amatriciana, z pomidorami, dojrzewającym policzkiem wieprzowym, oliwą i grana padano
- tajska wołowina massaman z orzeszkami ziemnymi, kolendrą i ryżem basmati
- tarta porowa z orzechami włoskimi i fetą
- tarta czekoladowo-kajmakowa.