No i zrobił mi fejsbuk psikusa. Już zgrabnie łączyłam część rozrywkową z częścią gastronomiczną, już byłam zadowolona z efektu, aż tu szast-prast – aplikacja się była wywaliła. Lekki gniew we mnie buzuje, jak zawsze w takich sytuacjach i nie odtworzę teraz tego samego, bo po pierwsze czas się nagle skurczył, a po drugie te lekkie nerwy sprawiają, że to co powstałoby jako próba odwzorowania, byłoby zwyczajnie gorsze. A skoro lepsze jest wrogiem dobrego, to gorsze tym bardziej. Żałuję tym bardziej, że tekst miał powstać wczoraj, ale nie było na to czasu, a dziś czas się nawet znalazł, ale złośliwe przedmioty podyktowały warunki. No ale cóż – skoro od prawie dwóch lat jakaś sekwencja białka, która chce przeżyć i jak najbardziej się rozmnożyć (zupełnie jak homo sapiens) dyktuje nam warunki, to dlaczego nie miałaby tego zrobić aplikacja, wymyślona przez stworzenia z dużymi mózgami? Ciekawe, czy poprawnie byłoby napisać „mózgie”, w opozycji do „bezmózgie”? Pewnie nie, bo brzmi to i wygląda trochę dziwacznie. W każdym razie, przechodząc już do meritum pozostaję z nadzieją, że jutro będzie TEN dzień, w którym napiszę dokładnie to co chciałam, a nie kleconą naprędce podmiankę z torby Waltera Sobczaka z „Big Lebowski”. Z tą nadzieją przechodzę mało płynnie do dzisiejszego menu. Oto ono:
- krem kalafiorowy z prażonymi pestkami dyni
- wegański tażin z batatów, bakłażana, ciecierzycy i cukinii, z suszonymi morelami, prażonymi nerkowcami i kolendrą, podawany z bulgurem
- fusili z ragu bolońskim z wołowiny i warzyw, z grana padano i pietruszka
- tarta z pieczarkami, mozzarellą i serem pleśniowym
- sbriciolata z czarnymi porzeczkami i ricottą.