Raz na jakiś czas przychodzi i do mnie. Dzień Buły. Choćby był najpyszniejszy, najbardziej przeze mnie ulubiony lancz, zawsze przegra z kretesem z Dniem Buły. Cóż poradzić – czasem po prostu muszę zamiast ryżu czy makaronu posiłkować się chrupiącym białym pieczywem podczas lanczu. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale wiem, że i niektórzy z Was, na co dzień zajadający się zupami, zdrowymi lanczami i ciemnym pieczywem, muszą taką bułę skonsumować, zupełnie w poprzek swoich mozolnie wypracowanych nawyków żywieniowych.
Nie ma sensu z tym walczyć, lepiej przygotować sobie bagietkę lub focaccię, wedle własnego upodobania, albo w klasycznej wersji z naszej tablicy. I kiedy już jest gotowa i ma się tyle szczęścia, że przez pięć – dziesięć minut nie przychodzi żaden klient i można sobie taką bułę na spokojnie skonsumować, po konsumpcji wpada się w błogostan. Błogostan trwa krótko, ale fajnie go doświadczyć raz na jakiś czas. Oczywiście może być i tak, że przygotuję sobie chrupiącą bułę i właśnie wtedy jest druga faza ruchu i nagle mnóstwo osób pojawia się u nas, żeby zjeść lancz. Wtedy trudno – albo dojadam twardawe i zimne, albo podpiekam sobie jeszcze chwilę i konsumuję po zamknięciu.
Dziś jeszcze nie wiem, maki jest dzień, bo aktualnie konsumuję pół kawałka ciasta droźdżowego, zapijając kawą. Ciasto pyszne, reszta też niczego sobie, a propozycji dziś sporo:
- krem z cukinii
- krem z dyni
- cannelloni nadziewane szpinakiem, ricottą i gorgonzolą, zapiekane w sosie rosè
- chili von carne 5 porcji
- tarta z Pieczonym kalafiorem, suszonymi pomidorami i serem fontal
- ciasto drożdżowe z truskawkami, kruszonką i nerkowcami
- dwa kawałki tarty czekoladowo-kajmakowa.