Po kilku miesiącach przerwy wróciłam do „Ludowej Historii Ameryki”. Zaczęłam ją czytać już dawno temu, zrobiłam sobie przerwę gdzieś na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych dwudziestego wieku. Trochę czasu minęło, moje emocje związane z trudnymi i ciężkimi treściami trochę opadły i wróciłam do lektury. Wróciłam, żeby wejść jak w masło w kwestię w kwestię dawnych Indochin i udziału Amerykanów w wojnie w Wietnamie. I znowu jest trudno, i znowu moje wzburzenie osiąga górne rejestry. Dlatego poczytam jeszcze trochę i znowu zrobię sobie przerwę. Na szczęści wczoraj, dzięki uprzejmości jednego z przyjaciół, zaopatrzyłem się w lżejsze lektury typu Camilla Läckberg, Pierre Lemaitre, Wojciech Chmielarz i – last but not last – Henning Mankell. Jak zobaczyłam w jego plikach książkę Mankella, której nie czytałam, wpadłam w ogromną radość, bo myślałam, że przeczytałam już wszystko tego autora, a tu proszę – niespodzianka! Mam nadzieję, że będzie z Wallanderem, bo zawsze lubiłam tego melancholijnego policjanta i jego szwedzki świat. Wezmę się po południu za lekturę, poczytałbym nawet na zielonej trawce, ale wiem, że skończy się to drzemka na obcym terenie, więc nie zaryzykuję. Kanapa musi wystarczyć.
A co tam kwestii naszych lanczy? Już Wam uprzejmie donoszę:
- krem z zielonego groszku z jogurtem miętą
- wegański tażin z bulgurem, bakłażanem, cukinią, batatami,ciecierzycą i suszonymi morelami, podawany z prażonymi nerkowcami i kolendrą
- tarta z brokułami, serem lazur z niebieską pleśnią, pestkami słonecznika i olejem z pestek dyni
- tarta czekoladowo-kajmakowa.