Mam dla Was jakieś opowiastki, ale dopiero usiadłam do pisania, które może teoretycznie zająć ze dwadzieścia minut. A jak znam Fortunę, to w momencie, kiedy postanowię się z Wami podzielić historią, wejdą trzy głodne osoby i nie będę miała już czasu na nic. Nie musi tak być, ale nie lubię pisania w pośpiechu i stresie, nie lubię zostawiać wątków na ekranie, a potem do nich wracać, bo zawsze wtedy coś mi umknie, a ilość literówek jest wówczas przemysłowa i pozostałe dwie godziny próbuję je usuwać – gdzieś między zrobieniem focaccii, uzupełnieniem talerzy i sztućców, a rozłożeniem umytych i wysuszonych pojemników GN na swoje miejsca. Tymczasem – nadchodzi nieuchronnie pora drugiego śniadania, której staram się przestrzegać. A bez drugiego śniadanie paliwko na czas lanczu samo się nie wyprodukuje.
I tak to się odbywa – przyziemne, produkcyjne sprawy zawsze wygrywają z fanaberiami w rodzaju felietonu. Cóż poradzić – zasadniczo tak jest skonstruowany świat, więc nie ma co się o to złościć – jak nie dziś to jutro, albo pojutrze. Najważniejszy jest garmaż – jak mawiała Ania Przybylska.
A skoro garmaż jest taki ważny, to ja może zapoznam Was z dzisiejszym:
- krem z cukinii
- makaron bucatini all’amatriciana w sosie pomidorowym z dojrzewającym policzkiem wieprzowym, oliwą extra vergine i serem pecorino romano
- butter chicken – około 10 porcji
- tarta z pieczoną dynia hokkaido, kozim serem i suszonymi pomidorami
- blondie z białą czekoladą, nerkowcami i kremem z masła orzechowego.