Przyznaję, że dzień wczorajszy był dla nas wyjątkowo trudny. Popyt tak bardzo przewyższył podaż… w okolicach 13:30, kiedy z dań lanczowych nie było już NIC, powiedziałam do małżonka, że może te quesadille będziemy robić rzadko, bo trochę nas ten dzień przerasta. Coś Ty – powiedział z szelmowskim uśmiechem – jak będziemy robić rzadko, to za każdym razem tak będzie. Przyznałam racje jego żelaznej logice.
Po powrocie do domu i szybkim prysznicu od razu wskoczyłam na matę, schwyciłam książkę, przeczytałam dla tak zwanej proformy kilka akapitów. Akapity były dla proformy (uwielbiam tę konstrukcję, używaną kiedyś przez sekretarkę szkolną w naszym ciechanowskim liceum – Krasiniaku 🙂), bo w zasadzie chodziło mi o szybką drzemkę i reset, a nic tak nie usypia zmęczonego umysłu, jak drobny druk. Teoche sponiewierani, ale jak zawsze zadowoleni z Waszej frekwencji, wchodzimy gładko w piątek, bo piątek to wiadomo. A już piątek wieczór to w ogóle. Czekam nawet z utęsknieniem na nowy odcinek Bobka, bo ostatnie były jakby lepsze. Wałówka i wyszynk już są – trzeba tylko jeszcze sprzedać wszystko, co przygotowaliśmy dla Was na dziś, a potem wrócić do domu i oddać się w pełni relaksowi.
A co dla Was przygotowaliśmy? Całkiem zacny zestaw – dziś lancz, oprócz deseru, jest w kolorze zielonym. Oto on:
- krem z brokułów
- makaron bucatini z pesto, pomidorami i grana padano
- tarta z pieczona cukinią, serami – lazurem i kozim, oraz pestkami dyni
- tarta waniliowa z brzoskwiniami.