Latami nie bywam w teatrze – a w ten weekend – dwa razy! Teraz wystarczy mi chyba na następną dekadę. Nie powiem, czasem dobrze jest sobie obejrzeć coś na żywo, ale cóż – nie należę do jakichś zajadłych, ortodoksyjnych fanów. Zdecydowanie wolę kino – jego anonimowość, bezimienność. Jako widz w kinie człowiek nie mierzy się z tym całym teatralnym decorum – wchodzi, ogląda film – znika, gdy pojawiają się napisy końcowe. A jeśli chce wyjść przed napisami, bo film go zmierził, emocjonalnie wykończył, albo zgorszył swoją obsceną – zawsze będzie to cichsze wyjście, niż wyjście z teatru. Trochę a propos – przypomniała mi się sytuacja, kiedy weszłyśmy z koleżanką do we Wrocławiu do katedry na Ostrowie Tumskim – weszłyśmy jakoś tak fartownie, bo w środku się okazało, że jest normalna, regularna msza, a my nie zauważyłyśmy przed budynkiem pana, który odsyłał zwiedzających – mieli wrócić po nabożeństwie. Żadna z nas nie jest uczestniczką polskiego życia kościelnego, ale kiedy już tam byłyśmy, obie stałyśmy jak sparaliżowane i głupio było nam opuścić obiekt. Dlaczego? Nie mam pojęcia – jakoś tak obie stałyśmy dobry kwadrans jak barany, nie mając odwagi po prostu odwrócić się na pięcie i sobie pójść. Wygląda na to, że odczekałyśmy a ten czas potraktowałyśmy jako rodzaj trybutu – okej, może i weszłyśmy niepotrzebnie, kiedy ludzie się modlą do swojego boga, ale skoro już tu jesteśmy to umawiamy się na cyrograf, żeby odpracować swoje faux pas tym, co mamy na ziemi najcenniejszego – czasem.
I w zasadzie do końca nie wiem, dlaczego mi się w kontekście teatru tamta sytuacja przypomniała – może ze względu na całą otoczkę – lepsze ubrania, oklaski, przerwę (dla większości widzów kawowo-alkoholową), a potem wielokrotne oklaskiwanie zespołu aktorskiego – trzy – cztery ukłony, wyjście za kulisy, potem powrót wśród burzyły oklasków i jeszcze jeden kawałek – w sumie na koncertach tez tak bywa.
Jeśli człowiek chce przez nikogo nieniepokojony coś sobie na mieście obejrzeć, to jednak głównie kino. A jeśli nie – musi być gotowy na wiele różnych dodatkowych gestów. I wiem, ze mnóstwo widzów to uwielbia – po prostu ja do nich nie należę.
Przedstawienia t „Kazik, ja tylko żartowałem” w Teatrze Nowym Proxima, oraz „Songi Teatru Stu” – wiadomo gdzie. Oba śpiewane, żaden mnie nie porwał, ale były w porządku. W obu naprawdę wysoki poziom wokalny.
Dobrze, mogę teraz przejść do menu, co z ochotą czynię.
Dziś polecamy:
- krem z cukinii z prażonymi ziarnami słnecznika
- kokosowe curry z kurczakiem i warzywami, podawane z ryżem basmati
- tarta z brokułami, suszonymi pomidorami i fetą
- tarta czekoladowa-blok, z kawałkami herbatników i prażonymi orzechami włoskimi.