Jak to było z sobotnim kinem? Ano poszłam jako tabula rasa, nie zmieniając postanowienia co do braku wiedzy w temacie. Spotkałyśmy się Pod Baranami i weszłyśmy na salę, a naszym oczom ukazała się wielka mnogość reklam. Widać,że i kina studyjne nie są wolne od długaśnych bloków reklamowych. A jak w multipleksie łatwiej wejść po reklamach, bo dość swobodnie można przeciskać się do swojego miejsca, tak w kinie starego typu taki manewr wygląda zupełnie inaczej. Każdy bowiem, kogo mijasz, musi wstać ze swojego miejsca, żebyś sobie mogła przejść – nie dość że cierpiał w twoim imieniu, oglądając reklamową papkę, to jeszcze musi się zrywać z siedzenia, żeby jaśniepani przeszła.
Zaczął się film, przed którym zostałam lojalnie ostrzeżona, że może być ciężki. Oglądałam, oglądałam i ciężar mnie nie przytłoczył – doznawałam raczej lekkiej irytacji raz po razie, bo główne bohaterki zachowywały się w bardzo specyficzny sposób. One po prostu nie komunikowały się ze światem, tylko z samymi sobą. A że nie było to podbudowane psychologicznie i dość słabo faktograficznie, to odebrałam ich zachowanie jako rodzaj potężnej agresji w kierunku świata – brak komunikacji dotyczył nie tylko szkoły i sąsiadów, ale najbliższej rodziny – ani matka ani ojciec nie mieli pojęcia, co jest nie tak, gdzie zawinili w procesie wychowania. Pomimo prób porozumienia z bliźniaczkami dostawali figę z makiem i to do nich w głównej mierze szło moje współczucie.
Film był angielski i dział się głównie w Walii. I co ciekawe – oglądając go, od pewnego momentu miałam silne wrażenie, że kimkolwiek jest ten brytyjski reżyser, musiał oglądać polskie „Córki Dancingu” Agnieszki Smoczyńskiej, bo klimat był zadziwiająco podobny. Natomiast jak „Córki Dancingu” mnie ujęły i gładko weszłam w syreni świat głównych bohaterek, również sióstr, tak „Silent Twins” nie wywołał we mnie żadnych emocji. Po prostu czekałam aż film się skończy a to czekanie potwornie się dłużyło.
Jakież było moje zdziwienie na napisach końcowych kiedy odkryłam, że „Silent Twins” wyreżyserował nie kto inny jak… Agnieszka Smoczyńska! Był to jej zagraniczny debiut, a film oparty jest na faktach – na książce dziennikarki, którą zainteresowała historia nietypowych sióstr.
Czy poleciłabym Wam ów film? Nie wiem. Myślę, że na pewno są widzowie, do których ta historia trafia, a losy bliźniaczek je poruszą – u mnie tak się nie stało. Bardzo dobre było aktorstwo, animacje i poziom reżyserski – i to są niewątpliwe atuty tego dzieła. A i polscy krytycy chwalą – na zachodzie już jest z tym różnie. Najlepiej wyrobić. sobie własną opinię poprzez obejrzenie.
I tyle mam Wam do powiedzenia w kwestii filmowej – w kwestii okołogastronomicznej jest inaczej – tu raczej powinny być pozytywne opinie. Mamy dla Was bowiem następujące propozycje:
- toskańska zupa pomidorowa z oliwą i bazylią
- wegańskie kokosowe curry z bakłażanem, cukinią, brokułami i fasolką szparagową, podawane z ryżem basmati
- makaron fusili z ragu bolońskim – około 10 porcji
- tarta z pieczonym kalafiorem, suszonymi pomidorami i cheddarem
- sernik nowojorski z musem truskawkowym.