I znowu najpewniej jutro nas czekają warszawskie scenki rodzajowe, związane z aktywnością marszową na świeżym powietrzu. Ciekawam, co tym razem zostanie zniszczone i w jakim stopniu – przyzwyczailiśmy się już do potyczek, niszczenia samochodów – niejaką nowością jest wrzucanie koktajli Mołotowa do mieszkań przez okno – no ale jak ktoś już raz przekroczył te granicę, to pewnie będzie to nowa świecka tradycja. W całym tym zgiełku zatraca się pamięć o odzyskaniu niepodległości – a to było naprawdę coś wielkiego. Tu przypomniała mi się wystawa w MCK sprzed kilku lat – o nowych granicach po Traktacie Wersalskim, o nowym człowieku nowej ery, o tym, jak poszczególne narody wchodzące w skład cesarstw – molochów widziały granice swoich państw – a każdy widział je ogromne i nie starczyłoby całej Europy i połowy Azji, żeby te terytorialne apetyty zaspokoić. Ostatecznie wylądowaliśmy w obecnym kształcie – ponoć jest to dobry kształt dla państwa – taki zwarty, przypominający choć z grubsza koło lub kwadrat – bez przesmyków, korytarzy i wielkich wypustek.
Od wielkich wypustek ciężko przejść do części garmażeryjnej – chyba żebyśmy podawali ośmiornice 😄
Zatem bez żadnego mostu – raczej prosto z mostu – przedstawiam Wam nasz dzisiejsze menu:
- krem z groszku i cukinii z jogurtem
- cannelloni – makaron nadziewany szpinakiem, ricottą i grana padano, zapiekany w sosie rosè z pomidorów ze śmietanką, oliwą, czosnkiem 8 natką pietruszki
- tarta z burakami, serem halloumi i pesto
- tarta z białej czekolady z kardamonem i musem truskawkowym.