Spotkanie autorskie z Ziemowitem Szczerkiem niestety okazało się rozczarowaniem. Wyobraźcie sobie, że autor spóźnia się jakiś kwadrans. Wszyscy czekają, a ja dyskretnie czynię obserwacje innych uczestników spotkania. Obok mnie siedzi matka z córką, Ukrainki, widać że są tu pierwszy raz. Córka idzie do baru po coś do picia – nie ma herbaty, więc kupuje mamie piwo, które ta pije z wyraźna niechęcią – wyobrażam sobie, że są ze Lwowa, że przeczytały książkę (przynajmniej matka) i że jest dla nich ważna. Stolik obok – trzech chłopaków, rozmawiają po angielsku – jeden z Uzbekistanu, od roku w Krakowie. Książkę kupił wczoraj, przeczytał piętnaśdie stron – podoba mu się, póki co. Kiedy jeden z nich się oddalił, pozostała dwójka przeszła na rosyjski. W końcu wpada spóźniony autor – bez słowa idzie ze współwłaścicielem „Psa” na dół. Jeszcze nie można schodzić, cierpliwie czekamy. W końcu dostajemy znak i schodzimy do piwnicy – najpierw w dół, potem w lewo, potem lekko w górę, lekko w dół, potem w prawo i trafiamy do małej salki koncertowej. Na podeście siedzi już pisarz i jego przepytujący. Kiedy wszyscy siadają, prowadzący spotkanie oznajmia, że to nie wypada tak zaczynać o czasie (jest 15 minut po czasie) i że zaczniemy za 15 minut. A tak w ogóle to oni idą na papierosa. Trochę mnie przytyka w tym momencie z braku szacunku dla nas – widzów i czytelników i właściwie nie wiem, czemu nie wychodzę do domu. Panowie wrócili z papierosa, odbyła się rozmowa – dość ciekawa, bo Szczerek jak już zacznie mówić, to,rozpędza się jak lokomotywa i trudno mu przerwać. A mówi ciekawie. Rozmowa się kończy, znajomi pisarza z pierwszych rzędów zaczynają mówić na temat Lwowa – co niektórzy nawet perorują. W pewnym momencie z publiki pada informacja, że na Polskę spadła rakieta. W takim razie autor natychmiast kończy spotkanie, bo nie będziemy rozmawiać o książce, jak spadła rakieta. I tyle – koniec pieśni, żadnego żadnego „dziękuję żeście przyszli”.
Dwadzieścia minut z ludźmi, którzy poświęcili swój czas i pieniądze na zakup książki, podpisanie kilku egzemplarzy, chwila rozmowy z niektórymi – nie zmieniłoby sytuacji w kwestii rakiety, a pozostawiłoby przynajmniej dobre wrażenie. Publika idzie sobie do domów w lekkiej konsternacji.
A ja się zastanawiam – jeśli autor nie lubi spotkań autorskich, to mógł przecież umówić się ze swoimi znajomymi w „Pięknym Psie” i porozmawiać o swojej książce. Po co w takim celu robić takie bezsensowne spotkanie autorskie, które przecież z założenia jest dla czytelników? Czy chodziło o to, że potrzebne było tło ludzkie, jakaś publika złożona z nołnejmów? Trochę mi było wstyd wobec tych obcokrajowców, którzy się tam pojawili.
Może lepiej czasem sobie darować takie imprezy i pozostawać w przyjemnej ułudzie? A tak? Trochę jestem rozczarowana – mam jeszcze trzy książki Ziemowita Szczerka do przeczytania, a na razie nie mam ochoty zacząć żadnej. Jestem z tych, którym trudno oddzielić twórcę od tworzywa.
Spuentuję informacją od siostry. Ewa była kilka lat temu na koncercie Eltona Johna, na mało prestiżowym festiwalu w Oświęcimiu, którego już z resztą nie ma. I – wyobraźcie sobie – ten stary wyjadacz wszedł na scenę o czasie. Pewnie nikt mu nie powiedział, co tu u nas wypada, a co nie.
Zmieniając temat, dziś w menu następujące propozycje:
- zupa kukurydziana z makaronem z tortilli
- bucatini all’amatriciana z dojrzewającym policzkiem wieprzowym, pomidorami, oliwą i serem pecorino romano
- kokosowe curry z dyni i batatów, ze szpinakiem, orzeszkami ziemnymi, kolendrą i ryżem basmati – kół 10 porcji
- tarta z burakami, pestkami dyni, fetą i octem balsamicznym
- sernik nowojorski z musem truskawkowym.