Nowy Bufet

NOWY BUFET
UL. MOGILSKA 15A
TELEFON 12 346 17 49
PN–PT 10.00–15.00

27 marca 2023

W sobotę, zgodnie z powziętym postanowieniem, odpaliliśmy pierwszy film braci Coen – „Śmiertelnie Proste”. Na początku tego wieku, na fali ich sukcesu artystycznego, wprowadzono ten film ponownie do dystrybucji kinowej. Mieszkałam wtedy w akademiku nr 16 na Miasteczku Studenckim i wybrałam się na niego do kina ze znajomym z akademika. Przyznaję po latach, że wraz ze znajomym dotarliśmy na seans bardzo – że zacytuję tytuł starego albumu Tedego – nastukafszy. Z seansu zapamiętałam atmosferę grozy i (jak się okazało w sobotę) początkowa scenę, w której kobieta i mężczyzna siedzą w samochodzie w rzęsistym deszczu, a wycieraczki pracują non stop. Wtedy tego nie wyłapałam, ale z małżonkiem prędko stwierdziliśmy, że film ma bardzo lynchowski klimat. Z tymże u Coenow jako widzowie wiemy co się wydarza i kto co zrobił – w przeciwieństwie do bohaterów. A u Lyncha ani widz, ani bohaterowie nie są zaznajomieni z sekwencjami wydarzeń. Poza tym u Lyncha jest taka trochę małomiasteczkowa sielanka, którą trzeba zeskrobać, żeby dostać się do obleśnego jądra, a tu mamy raczej film noir, gdzie od początku wiadomo, że jest brud,smród i moralna zgnilizna.
Co ciekawe – patrząc na daty powstania „Śmiertelnie Proste” (1984) i „Blue Velvet” (1986) widzimy, że bracia Coen nakręcili swój debiut dwa lata przed „Blue Velvet” – bo to właśnie z tym filmem mam najsilniejsze skojarzenia. Kto więc się kim inspirował? Ciężko powiedzieć. Wspólna jest atmosfera grozy, podobne ujęcia kamery i w ogóle długie ujęcia, przeciągające napięcie do granic.
Bardzo dobrze się to ogląda, przyznaję. Jednocześnie cieszę się, że mamy filmowy plan na najbliższe miesiące, bo nie będziemy codziennie oglądać jednego filmu – nie lubię tak jechać ciurkiem ani z książkami ani z filmami. Muszę dać czas dziełu, żeby wybrzmiało mi w głowie, żeby się uleżało, żeby wykluły się wnioski i przemyślenia. No chyba że sięgam po coś turbo lekkiego, dla zabicia bądź uprzyjemnienie czasu. Po skończeniu „Kompanii Braci” musiałam od razu zapodać sobie lekką angielską komedię, żeby ten ciężar, który mnie przygważdżał do podłogi, trochę zelżał.
A skrót o tym mowa, to dziś na lancz jest Wasze ulubione danie, które jest dla nas największym wyzwaniem – dlatego postanowiliśmy zrobić je w poniedziałek, żeby sobie sensowniej rozplanować pracę i moc część rzeczy przygotować w niedzielę. A tak prezentuje się lancz w całości:

  • harira – marokańska zupa z soczewicy i ciecierzycy
  • quesadilla – tortilla z serem, szynką, cukinią, kukurydzą, sosem z wędzoną papryką plus sałata z winegretem
  • tarta z bio burakami, kozim serem, orzechami włoskimi i czarnym sezamem
  • czekoladowe brownie z sosem karmelowym.