Na wczorajszej konferencji Apple pokazał produkt, którego się spodziewano, a mianowicie gogle. Gogle, które zastępują smartfona, aparat, kamerę, komputer osobisty i kino domowe. Produkt jest na świetnym poziomie technicznym, na prezentacji robił ogromne wrażenie. Będzie kosztował trzy i pół tysiąca dolarów i będzie dostępny od przyszłego roku, na razie tylko w Stanach. Czyli w Polsce będzie kosztował coś w okolicy dwudziestu kilku tysięcy złotych, kiedy oczywiście się pojawi. To trochę nowa jakość technologiczna – jakieś gogle owszem – już są, ale te odjechały konkurencji co najmniej o okrążenie stadionu. Śmialiśmy się z małżonkiem, że szef fejsbuka płakał wczoraj rzewnymi łzami – bo po szumnych zapowiedziach wirtualnej rzeczywistości pokazał póki co jakieś postaci bez nóg, z których świat toczy bekę.
Oczywiście jest kilka refleksji – po pierwsze i oczywiste – wysokie technologie będą (i są) dostępne dla tych z bardziej wypchanym portfelem. Po drugie – jeśli inne firmy technologiczne będą produkować podobne gogle, przyszłość telewizorów stoi pod znakiem zapytania. Po trzecie – wciąż jest to produkt, który jest fantastyczny w swojej formie i de facto zastępuje kilka urządzeń, ale jednocześnie każdy może się bez niego doskonale obejść i jego życie na tym nie ucierpi.
Oglądając miałam ambiwalentne uczucia – z jednej strony doceniam zaawansowanie technologiczne, ale z drugiej trochę się podśmiewałam z tych wszystkich „awesome” i „amazing”, które z ogromnym, wypracowanym starannie entuzjazmem, wypowiadali szefowie poszczególnych działów Apple i pan z Disneya, z którym Apple weszło w komitywę biznesową. Co ciekawe – osoba korzystająca z gogli nie jest całkowicie odcięta od rzeczywistości – wciąż widzi osoby w tle, a one widzą jej oczy (a ściślej – projekcję jej oczu na kamerce).
Przyznaję – chętnie potestowałabym te gogle, ale cena jest trochę zaporowa. I tak nie zabraknie kupców.
Małżonek powiedział, że pierwsza osoba, która do nas w nich przyjdzie, dostanie darmowego rubena – weszłam mu w słowo i powiedziałam, że chyba bana 🤪 – to mniej więcej obrazuje różnice w naszych stylach myślenia i podejściu do niektórych spraw.
Czekamy na dalszy rozwój technologiczny i na odpowiedzi innych gigantów – pamiętając, że póki co iWatch to najlepiej sprzedający się zegarek na świecie – spośród każdego rodzaju zegarków. W każdym razie mam nieodparte wrażenie, ze tak jak wiek dwudziesty zaczął się mentalnie gdzieś w okolicy końca Pierwszej Wojny Światowej, tak początkiem dwudziestego pierwszego stulecia nowożytnej ery jest pandemia – też nam trochę zajęło, żeby mentalnie zacząć się przestawiać na nowy wiek. Smartfony, wybuchowy rozwój internetu, wysyp elektrycznych samochodów, drony – nowe już sobie umościło na dobre i nie ma odwrotu.
U nas za to umościło sobie sezonowe – bo są i szparagi, jest i botwinka z wczoraj. Całość prezentuje się zaś tak:
- krem kalafiorowy
- botwinka z jogurtem, koperkiem i dymką
- cannelloni nadziewane szpinakiem i ricottą, zapiekane w sosie rosè
- chili con pavo – z indykiem, kukurydzą, fasolą, cukinią i ryżem
- tarta szparagowa z salami sopressa nostrana i serem fontal
- tarta czekoladowo – kajmakowa
- dwa kawałki blondie.