Przyznaję, że zawsze lubiłam Wszystkich Świętych. W niedużym mieście, jakim jest Ciechanów (okolice 50 tysięcy mieszkańców wtedy, teraz trochę mniej) jest to jedyna okazja, żeby ogarnąć, że jest tu całkiem sporo ludzi. Tak na co dzień raczej ich nie widać – raczej siedzą w domach, raczej przemieszczają się samochodami. Zawsze fascynowała mnie ta ludzka rzeka, sunąca ulicą Gostkowską, która prowadzi u nas na cmentarz komunalny. Uwielbiałam też zapach wosku, a wieczorem tę poświatę płonących zniczy. I nigdy nie rozumiałam, kiedy mniej więcej dziesięć – dwanaście lat temu ktoś uknuł to wstrętne hasło “grobbing” i zaczęło się zbiorowe wyśmiewanie typowego Polaka, co to idzie na cmentarz wystrojony jak stróż w Boże Ciało, wydaje mnóstwo pieniędzy na wiązanki i obgaduje wszystkich naokoło, kiedy już na ten cmentarz dotrze. Bardzo mnie uwiera to naśmiewanie się z własnej tradycji, zwłaszcza że często te same osoby są zachwycone tradycjami w innych krajach. Idę na cmentarz odwiedzić dziadków, tatę i siostrę, a nie na jakiś grobbing. I chciałabym myśleć, że jeśli kiedykolwiek ktoś przyjdzie ze zniczem na mój grób to też będzie mnie odwiedzał, a nie grobbingował i robił to niejako z przymusu. Aż ciśnie się na usta wyświechtany cytat z “Rewizora” Gogola: “Z czego się śmiejecie?…”
A Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny to trochę pogrobowce słowiańskich Dziadów. A Dziady były naprawdę wspaniałą tradycją – że użyję najbardziej pasującego, choć kolokwialnego wyrażenia – w dechę.
Całkiem w dechę jest też nasze dzisiejsze menu. Już Wam je przedstawiam:
- krem porowo – ziemniaczany
- kokosowe curry z kurczakiem, bakłażanem, fasolką szparagową i groszkiem cukrowym, podawane z ryżem basmati
- tarta z boczniakami, serem grana padano, oliwą truflową i natką pietruszki.