Trochę dziś z czasem na bakier – nie jestem tu bez winy, bo w czasie pracy musiałam drałować do pobliskich delikatesów po niezbędne zakupy, o których zapomniałam wcześniej.
Wygląda na to, że nasze chodzenie może się przedłużyć do następnego tygodnia. Czekamy na deszcz, który wreszcie odpowiednio oczyści chodniki i będzie można godnie się przemieszczać jednośladem. Póki co chodzimy, a chodzenie wiąże się ze zmęczeniem dolnych kończyn, nienawyklych jednak do codziennych metodycznych spacerów w trudnych warunkach. Wczoraj dowlokłam się do domu bardzo głodna i postanowiłam, że wykonam jeszcze ostatni wysiłek, żeby spełnić swoją gastro zachciankę. Zostawiłam bambetle i dosłownie na ostatnich nogach poczłapałem do greckich delikatesów na Krakowską, żeby kupić chałwę. Miałam bowiem silne pragnienie natychmiastowego jej zjedzenia oraz jeszcze silniejsze przekonanie, że uleczy ona natychmiastowo moje smutki i przywróci mi siły. Byłam dzielna i nie uszczknęłam po drodze nawet okruszka – dopiero w domu do herbaty ukroiłam sobie i małżonkowi po skromnej porcyjce na początek. Potem była druga skromna porcyjka, oraz trzecia. Chałwa jest przepyszna i mamy jeszcze trochę na dziś.
A Wy, jeśli macie ochotę, wciąż możecie zakupić u nas mini panettone – zostało już tylko 12 sztuk co oznacza, że 2/3 już sprzedaliśmy. Bardzo mnie to cieszy.
A menu dziś mamy następujące:
- krem pomidorowy z oliwą extra vergine
- kokosowe zielone curry z kurczakiem, bakłażanem, cukinią i fasolką szparagową, podawane z ryżem basmati
- tarta z boczniakami, oliwą truflową, mozzarellą fior di latte i pestkami dyni
- mini panettone.