Jeszcze dwa dni robocze urlopu. Wykorzystujemy je na maksymalny odpoczynek – czyli robimy wielkie NIC. Wielkie NIC oznacza późne wstawanie (w okolicach ósmej), niespieszne poranki, spacery, lektury, niedużo oglądania. To także bycie z kotkami – nie wiadomo, ile czasu pozostało jeszcze naszym zwierzakom, więc dajemy im swoją obecność, czerpiąc jednocześnie zachłannie z ich kojąco – mruczącej obecności.
Nie jest to stuprocentowa sielanka – po pierwsze musimy dużo chodzić do weterynarza i dawać mnóstwo zastrzyków Szarikowi (tu oddaję sprawiedliwość – to małżonek jest pielęgniarzem). A po drugie – cóż – tyle się dzieje w polskim życiu publicznym, że nie sposób pozostać obojętnym. Śledzimy więc sytuację, chociaż ja autentycznie jestem już przegrzana od wyborów. Kiedy więc włączamy jakąś ciekawą godzinną rozmowę – na przykład na kanale Sekielskich – jestem w stanie skupić uwagę tylko do trzydziestu minut. Mniej więcej po tym czasie moje myśli odpływają zupełnie gdzie indziej, albo wchodzę na Vinted w poszukiwaniu srebrnego łańcuszka, albo drążę głosy internetowe wokół zdjętego już artykułu Marcina Kąckiego na wyborcza.pl.
Widzimy się już w poniedziałek. A póki co – w końcu przymroziło na tyle, że można się polansować 🤪 w kożuchu – jak rasowy mors.
Ów mors pozdrawia wszystkich serdecznie! #zima #krakow #nowybufet #snieg