Dziś nie mam widełek czasowych, żeby zaznajamiać Was z tym, co tam ostatnio przeprocesowałam. Sprawa wygląda tak, że na dziewiątą rano małżonek wraz z Szarikoem byli umówieni u weterynarza. A w związku z tą poranną porą wizyty małżonek musiał wyjechać stąd tak, żeby zdążyć zabrać kotkę do gabinetu, po badaniu odstawić ją do domu i jeszcze tu wrócić w rozsądnej porze. W tym czasie ja podwoiłam obroty, bo musiałam ogarnąć sama te wszystkie czynności, w których przeważnie on mi pomaga, kiedy na lancz robimy chili con carne – czyli na przykład krojenie papryki. Oraz blendowaniu kremowej zupy, co też zwykle,przypada jemu w udziale. Kwadrans przed dziesiątą małżonek był już z powrotem, a ja odetchnęłam z ulgą. I jestem już ogarnięta i piszę już do Was. Lancz dziś wyjątkowo dopasowany do aury – notabene za oknem jest w tej chwili pięknie – aż o następnej zadymki, która niechybnie nastąpi niebawem.
A lancz dzisiejszy rysuje się następująco:
- krem z soczewicy i marchewki
- chili con carne z mielonej wołowiny, z papryką i czerwoną fasolą, podawany z grillowaną tortillą, świeżą kolendrą i odrobiną kwaśnej śmietany
- tarta z pieczarkami, mozzarellą fior di latte i oliwą truflową.