Te wszystkie sklepy z tanią odzieżą na prowincji…. To jest po prostu sezam ze skarbami, to jest nieprzebrane bogactwo wspaniałych ubrań, które czekają na wieszakach. Bardzo się cieszę, kiedy akurat jestem w takim przybytku w Ciechanowie i te perły, te trufle, czekają na takiego wieprzka jak ja, żeby sobie poszukał. Ryję więc cierpliwie w poszukiwaniu najlepszych kąsków. Oferta jest zwykle ogromna, więc często kończy się, że moje permanentnie przeciążone pracą ręce zaczynają powoli omdlewać. Ale to niewielka cena za to, że zawsze wyjdę z jakąś truflą, z jakąś choćby małą perełką. I przeliczam, ile to “zaoszczędziłam” nie kupując nowego, w markowym sklepie. Chociaż wiem, że z tym zaoszczędzeniem to tak naprawdę jest lipa. Bo najwięcej zaoszczędziłabym, nie kupując niczego i nie powiększając nadmiernie zawartości swojej szafy.
Niby tak, ale trzeba mieć jakiś słabości. Prowadzę się już tak dobrze i zdrowo, zaniżam średnią polskiego śladu węglowego przez nieposiadanie samochodu i sporadyczne korzystanie z samolotu (średnio raz na 5 lat), że aż czasem mnie to przeraża. Zakup zupełnie niepotrzebnych, ale ładnych, twarzowych i pasujących do figury ubrań to jedna z niewielu moich słabości. Drugą jest posiadanie zbyt dużej i nieadekwatnej do czasowych możliwości książek – no ale tu przynajmniej nie korzystam już z papieru i nie zabieram cennego miejsca w małym mieszkaniu. Więc są te pliki z książkami w komputerze i w czytniku. Są ich całe masy, a mi wciąż mało. Chociaż nie czytam ekspresowo. Wiem, że to trochę chciejstwo, no ale cóż. Nie chciałabym mieć takiej perfekcjonistycznej mentalności kujonki, która ma wszystko odważone, odmierzone i poukładane. Bleeeeee
Oczywiście to nie są jedyne słabości z całej rzeszy tych, które posiadam. No ale przecież nie będę Wam tutaj autowiwisekcji robić. Ani to ciekawe, ani potrzebne. Nawet ekshibicjonizm trzeba kontrolować 🤪, bo łatwo można popaść w karykaturę.
A żeby zakończyć akcentem humorystycznym, dodam dziś zdjęcie, które zrobiła mi siostra w jednym z ubraniowych przybytków. Kiedy zobaczyłam ten kaszkiet z pejsami, po prostu nie mogłam się powstrzymać, żeby od razu go nie założyć. Nie nabyłam go jednak, bo do tej pory nie mogę go zrozumieć. Ale zabawa była przednia! A moja ukochana fryzjerka Ula aż zadrżała ze strachu, jak zobaczyła tę fotkę 😄
A teraz menu:
- krem z buraków z jogurtem
- gnocchi z tagu bolońskim z wołowiny z warzywami, posypane natką pietruszki i serem grana padano
- tarta z grillowaną cukinią, mozzarellą fior di latte i pestkami dyni.