Wychodziłam koło dziewiątej trzydzieści do sklepu. No cóż – już jest srogo. Przyjemne chwile tego ranka były tak od piątej do mniej więcej szóstej trzydzieści rano – teraz już upał bierze nas we władanie i wdziera się wszędzie. Do Nowego Bufetu nie pozwalamy mu się wedrzeć, zwalczając go skutecznie klimatyzatorem u powały. Dlatego jest u nas przyjemnie. Tym przyjemniej, że małżonek zdobył się dziś na ułańską fantazję i zaserwował ciasto. I szczerze mówiąc – mam nadzieję, że sprzedamy dziś tylko siedem kawałków z ośmiu, a termostatami sobie zjemy pod koniec pracy. Sbriciolata to nasze jedyne ciasto, którego nie sprzedajemy na drugi dzień, bo tylko ono starzeje się trochę mniej godnie niż pozostałe – wszelkie niesprzedajki bierzemy na swoje klaty, a raczej na swoje żołądki.
Danie lanczowe wymyśliłam takie, żebyście się za bardzo nie zgrzali przy jedzenie – jest lekkie, aromatyczne i niezwykle smaczne, mimo niepozornego wyglądu. A tak prezentujes ie cały lancz:
- krem brokulowy z odrobinąoleju konopnego
- makaron linguine ze świeżymi pomidorami malinowymi, bazylią, oliwą extra vergine, podsmażonym czosnkiem i serem grana padano
- siedem porcji warzywnego tażinu z wczoraj, z bulgurem, nerkowcami i suszonymi morelami
- tarta z pieczoną dynią piżmową, fetą, świeżą bazylią i olejem z pestek dyni
- sbriciolata z ricottą borówkami amerykańskimi.