Długi weekend w całości spędziliśmy w Krakowie. Trzeba było doglądać Szariczka, bo jest w nienajlepszej kondycji i bardzo powoli wraca do zdrowia, z towarzyszeniem zastrzyków, pobierania krwi i wizyt u weterynarza. Był to jednak niezwykle produktywny czas, bo jestem w trakcie czytania ceglastej książki, która w istnęła mnie bez reszty i która inspirowała moje sny trzy noce z rzędu. Poza tym przez kolejne trzy dni byłam na dwudziestokilkukilometrowych (ale długaśne słowo) wycieczkach w obrębie Krakowa i jego rzek. W samotności w końcu eksplorowałam ścieżkę wzdłuż Rudawy, która dojeżdża aż do kościółka na Balickiej, niedaleko od lotniska, oraz tak zwaną dużą pętlę nowohucką (tak ją nazwaliśmy z małżonkiem na własne potrzeby), wzdłuż Mogilskiej, Alei Jana Pawła, Dłubni i Wisły. W sumie nic wielkiego – trzy wycieczki, ale do tego również spacery. Aha – wczoraj po raz pierwszy wybrałam się do reaktywowanej kawiarni w Bunkrze Sztuki – siedzi się fajnie, chociaż poprzedni prześwitujący dach był dużo fajniejszy – teraz jest tam dość ciemno. Ubikacje zrobione są oddzielnie, kawiarnia już ich nie współdzieli z muzeum. Są po drugiej stronie, przy drugim wejściu, krętymi schodkami w dół. Znam te schodki – na niektóre duże wystawy, np.Miesiaca Fotografii, schodziło się nimi do piwnicznej sali ekspozycyjnej. Strasznie tam wtedy śmierdziało piwniczną zgnilizną – niestety po tak długim i kosztownym remoncie wilgoć i jej woń nie zniknęły – widocznie pełne osuszenie z jakichś względów nie było możliwe.
Znowu więc udało mi się odkryć i wypróbować coś nowego w tym na pozór odkrytym w całości mieście. Jeszcze wszystkiego nie odkryłam, co mnie cieszy, bo lubię znajdować różne miejskie zakamary – a to ujęcie wody, którego pilnuję ochrona z bronią, a to pięknie odrestaurowany park Jerzmanowskich. Przede mną jeszcze punkt widokowy w Łagiewnikach – punkt widokowy na Wawel, z którego nie widać Wawelu. Muszę w końcu na własne oczy ujrzeć ten paradoks, o którym opowiadał mi mieszkający w sąsiedztwie kumpel (Bala – pozdro 🥰).
Zaczęliśmy też oglądać na nowo po wielu latach „Most nad Sundem”, który wjechał niespodziewanie na Max. Obejrzeliśmy też na Prime film pod tytułem „Skrytka”, na końcu przetłumaczony przez polskiego lektora jako „Fastryga”, o oryginalnym tytule „The Outfit” – to zbyt wiele, nawet dla mnie 🤪. Plus dwuodcinkowy mini-dokument o Einsteinie, Hawkingu i teorii względności – w końcu ktoś mi wytłumaczył o co tak naprawdę z nią chodzi i jak ona się ma do bomby atomowej, oraz – zapragnęłam jeszcze raz fryknąć „Interstellar”.
A teraz menu:
- krem z soczewicy i marchewki
- quesadilla – grillowana tortilla z serem, szynką, cukinią, kukurydzą i sałatą z winegretem
- tarta szpinakowa z mozzarellą fior di latte i orzechami laskowymi.