Kupiłam bliskiej koleżance na urodziny. Kiedy się z nią spotkałam, książka jeszcze nie przyszła. Przyszła chwilę potem, ale za niedługo koleżanka miała wyjeżdżać na dwa tygodnie na bardzo dalekie wakacje. Miałam przynieść książkę do Bufetu – i nawet to zrobiłam – ale postanowiłam niecnie wykorzystać szansę i jednak ją najpierw przeczytać. Wzbraniałam się trochę, bo było mi głupio czytać książkę przed osobą obdarowywaną, ale małżonek rozwiał moje obiekcje.
Pod koniec tygodnia koleżanka wraca z wywczasu – mam więc jeszcze dobrych kilka dni na lekturę. Idzie naprawdę szybko, więc powinnam się wyrobić. A piszę o tym tylko dlatego, że ona już wie że czytam, ale obiecałam, że jej nie powiem co to jest i dam jej osobiście po powrocie.
Dlatego przyznaję, że trochę ograniczyłam inne aktywności, żeby zmieścić się w terminie i nie zmarnować szansy. Wiecie – ostatecznie mogę ją sobie kupić sama, ale nie wiem, czy po przeczytaniu będę miała taką potrzebę.
No ale dzięki lekturze jestem teraz trochę w innym świecie i mam mózg zajęty. Oraz książka występuje w moich snach – czemu zawsze dziwi się małżonek – jak można tak śnić na zawołanie? Eee tam – to po prostu mózg przetwarza. Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą.
Dlatego w weekend oprócz prawie trzydziestokilometrowej wycieczki w granicach Krakowa głównie polegiwaliśmy na kanapie – każdy ze zwoją lekturą w dłoniach. Ciężko pracowaliśmy nad tym, żeby poziom czytelnictwa nie spadał.
Dbamy także o poziom naszej nowobufetowej kuchni – żeby pozostawał taki sam. I na takim właśnie poziomie Constance są dzisiejsze lanczowe dania:
- minestrone – włoska zupa warzywna
- tajska wołowina massaman z mleczkiem kokosowym, ziemniakami, orzeszkami ziemnymi, kolendrą i ryżem basmati
- tarta brokułowa z suszonymi pomidorami i gorgonzolą.