Będąc w weekend bez małżonka, obejrzałam sobie kilka filmów, których zapewne nie obejrzałby ze mną, bo ma inne gusta. Po pierwsze – sprawdziłam, czy film “Miller’s Girl” jest tak zły jak piszą – jest zły i ma sporo żenujących momentów, ale zdarzają się też fajne scenki i niezłe dialogi, nigdy między protagonistami, ale z udziałem drugiego planu. Po drugie – obejrzałam “Zniknięcie Eleanor Robby. On” – film dość stary, który jest częścią tryptyku – jest jeszcze “Ona” i “Oni”. Jessica Chastain i James McAvoy jako małżeństwo z siedmioletnim stażem, przeżywające ogromny kryzys. Całkiem niezle to było, na pewno sięgnę po pozostałe części. Na koniec zostawiłam sobie “Reality” z Sydney Sweeney – bardzo ciekawy pomysł na film, który oparty jest o fonograficzny zapis przesłuchania tłumaczki, podejrzewanej przez FBI o zdradzenie tajemnicy państwowej. Aktorzy co do wyrazu powtarzają wszystko, co pojawia się w zapisie fonograficznym, a my widzimy wypełnienie tego terscią obrazkową, co jest świetnym zabiegiem. I film ciągle trzyma w napięciu.
A idąc tropem Martina Freemana, który gra profesora literatury w “Miller’s Girl”, wyciągnęłam z pawlacza, zwanego twoją listą/ulubione na platformie Max, dość hardcorowy brytyjski serial komediowy “Rodzice” (tytuł oryginalny to “Breeders”, czyli hodowcy, co lepiej oddaje rdzeń)Powiem Wam, że jest srogo, a rodzicielstwo jest przedstawione od bardzo niecodziennej strony. Podobno w drugim sezonie trochę przytemperowali scenki rodzajowe – przekonam się po pierwszym. Odcinki po dwadzieścia kilka minut – naszą ulubioną formułą “do kotleta”.
A propos kotleta – czas na menu, bo jest dość późno:
- harira – marokańska zupa z soczewicy i ciecierzycy
- tajska wołowina massaman z mleczkiem kokosowym, ziemniakami, orzeszkami ziemnymi, ryżem basmati i kolendrą
- tarta z bio burakami, kozim twarożkiem i orzechami laskowymi