Jak najlepiej spędzić tak paskudną pogodowi sobotę jak ostatnia? Oczywiście że w muzeum. Poszliśmy więc do tego, do którego wybieramy się mniej więcej od półtora roku – Muzeum Inżynierii Miejskiej. Zdążyłam je nawet polecić w ciemno Dawidowi – naszemu sympatykowi i okazjonalnemu klientowi z Bristolu. Na szczęście był zadowolony z ekspozycji.
Bo ekspozycja w tym muzeum zmieniła się nie do poznania. Nadal można zobaczyć kilka zabytkowych wagonow tramwajowych, kilka motocykli i polskie prototypy samochodów, które nigdy nie zjechały z taśmy. Ale one są tylko cząstką tego, co obecnie na Św. Wawrzyńca proponują. Teraz jest tam inżynieria miejska z prawdziwego zdarzenia – aż od początku tworu, który miastem nazywamy. Najważniejsze wynalazki cywilizacyjne, począwszy od śruby Archimedesa, możecie tam sobie pooglądać, czasem nawet wypróbować. Konstrukcja wystawy biegnie chronologicznie do współczesności. I tak jak to zwykle bywa, najpierw człowiek rzuca się na wszystko, ogląda, rozsmakowuje się w oglądaniu eksponatów (ja dodatkowo rozsmakowuję się w dokładnym czytaniu opisów, co sprawia że zawsze obstawiam długi ogon, a małżonek gubi mnie gdzieś w 1/4 wystawy. A jak wiadomo, im bliżej współczesności, tym wynalazków było więcej – maszyna parowa i elektryczność zrobiły tu swoje.
Zamysł wystawy jest taki, że lecimy przez inżynierię miejską zgodnie z wiekami, skupiając się trochę bardziej na Krakowie. I na przykład dowiedziałam się, że kiedy Szwedzi w połowie XVII wieku zalali nas swoim niszczycielskim potopem, zniszczyli w Krakowie system kanalizacji. I ten system nie został odbudowany aż do początku XX wieku – to chyba jeden z ważniejszych powodów (oprócz oczywiście przeniesienia stolicy przez Zygmunta III Wazę – nie chce siać popeliny, ale to znowuż jest Szwed 😉), dla których Kraków przez długi czas był w stagnacji i się powoli rozwijał.
Wystawa jest po prostu świetna, tak świetna, że straciłam poczucie czasu – a zawsze bawimy się z mężem w zgadywanie i zwykle moja pomyłka w aktualnej godzinie to max 10 minut – tutaj nie doszacowałam o prawie półtorej godziny! Czas szybko tam mija.
Do poszerzenia ekspozycji wykorzystano uwolnione i odremontowane piwnice, dlatego kolekcja mogła się powiększyć. POLECAM Z CAŁEGO SERCA, tylko uważajcie z tym czytaniem opisów i wczuwaniem się w wystawę – ja wyszłam trochę przebodźcowana, z mętlikiem w głowie, bo miałam zbyt dużo informacji do procesowania. Może i powinnam zrobić je na dwa razy…
A tera menu:
- zupa z kapusty z pesto, świeżymi pomidorami, ryżem Arborio i serem grana padano
- cannelloni nadziewane szpinakiem, ricottą i mozzarellą, zapiekane w sosie rosé z pomidorów z oliwæ, czosnkiem, śmietanką i bazylią
- tarta brokułowa z serem lazur i oliwkami liguryjskimi.