Oj, można się nałazić po tym Wrocławiu. Przy czym przyznaję, że mimo całkiem niezłej orientacji w terenie, jeszcze nie do końca mam oswojoną topografię – głównie Nadodrza i Ołbina. Mnogość wysepek i koncentryczne rozchodzenie się ulic sprawiają, że można w dane miejsce dotrzeć w 15 minut, a można i w godzinę, cały czas będąc w obrębie okolic Starego Miasta i Śródmieścia. Ale to mnie najbardziej podnieca w zwiedzaniu – że jeszcze jest trochę rzeczy do odkrycia i że jeszcze dobrze nie poznałam mapy miasta.
W każdym razie – wybrałyśmy opcję ekstremalną i w sobotę zrobiłyśmy ponad dwadzieścia kilometrów pieszo. Wróciwszy do hotelu (jaki by on nie był, przeważnie nazywam go akademikiem) z lubością oddałyśmy się oglądaniu pierwszego sezonu „Kulawych Koni” – moja towarzyszka chciała obejrzeć, więc odpaliłam specjalnie dla niej i obejrzałam drugi raz – serial nic nie traci, a nawet zyskuje.. Wiedziałam, że kto jak kto, ale ona doceni postać Jacksona Lamba – razem więc piałyśmy na naszych łóżkach, wpatrując się w tabletka, ustawionego przeze mnie na konstrukcji z odwróconego podnóżka – żeby się wygodnie oglądało (widok konstrukcji również przyprawił moją towarzyszkę o parsknięcie i potrzebę uwiecznienia tego na zdjęciu, które Wam prezentuję 🤪). Długi spacer po Parku Szczytnickim, w którym nigdy nie byłam jesienią i który ponownie mnie zachwycił był wisienką na torcie.
Przyznaję, że miałam bardzo udany weekend – po dwóch tygodniach tak intensywnej pracy i takiej ilości nakarmionych osób należał mi się. A nawet jakby były to dwa spokojne tygodnie – również by mi się należał.
Przestaję już Was bombardować swoim dobrym humorem, bo pewnie nie każdy miał taki udany koniec tygodnia jak ja 😜. Można sobie jednak poprawić przynajmniej poniedziałek, przychodząc do nas na lancz.
A takie propozycje mamy dziś dla Was:
- kokosowa zupa Dahl z soczewicy i pomidorów
- makaron penne alla putanesca z oliwek i kaparów z pomidorami, podawany z natką pietruszki i serem grana padano
- tarta brokułowa z gorgonzolą i oliwkami liguryjskimi.