Odkąd zobaczyłam w „Farmie Clarksona” boczniaki, trochę się nimi zafascynowałam. To jakich potrzebują warunków – piwnica, lub ziemianka, wilgoć i brak światła. Takie warunki w ziemiance stworzył im Jeremy – oczywiście nie sam, ale z pomocą specjalisty od upraw grzybów. Powkładali na półki worki z trocinami i zarodnikami grzybów, a po odpowiednim czasie nieopierzony farmer zajrzał do środka – naszym oczom ukazała się jakaś eksplozja, jakaś grzybobrania – wielkie skupiska ogromnych, mięsistych boczniaków. Oczywiście wiadomo, że nie zajrzał tam po kilku tygodniach, ale jego reakcja była przygotowana dla nas w scenariuszu – to jednak jest telewizyjny show. Z resztą małżonek bardzo niedawno oglądał filmik z kulisów Grand Tour w Polsce i chłopaki mówili, że tam nie ma jednego przypadkowego słowa, a każdy z samochodziarzy – celebrytów podjeżdża na plan oddzielną limuzyną. Są sztywni i nieprzystępnie – jedynie James May podał im rękę i coś tam zagadał. Najbardziej aroganckim Anglikiem okazał się ten młody.
Ale wracając – boczniak to wspaniały dodatek do dań. W niedzielę mąż zrobił pyszną potrawkę z kurczaka, podsmażając też boczniaki i bakłażana – a ten ostatni po obróbce cieplnej nabiera przecież grzybowego smaku i aromatu. Sos na winie i śmietanie, do tego ziemniaki na parze – było przepyszne. Risotto z boczniakami i oliwą truflową też jest nie do pogardzenia.
Oczywiście piszę tyle o boczniakach, bo dziś zrobiłam z nimi tartę wytrawną. A wszystkie pozycje menu wyglądają następująco:
- zupa kukurydziana z makaronem z tortilli
- wegańskie kokosowe curry z pieczonego kalafiora i ciecierzycy, z jarmużem i ryżem basmati
- około 5 porcji perskiego kurczaka ze śliwkami i bulgurem
- tarta z boczniakami, ostrym salami, odrobiną dymki – wszystko to podsmażyłam i podlałam odrobiną białego wina – i oliwą truflową.