Zaczęłam czytać pierwszą w życiu książkę Krzysztofa Vargi – “Trociny”. Czyta się nieźle – z resztą zawsze lubiłam jego felietony, które pisał do “Dużego Formatu”. Pisał, pisał, aż wreszcie przestał i opuścił tamten okręt, tak jak wielu znamienitych dziennikarzy i felietonistów. Były zabawnie, było złośliwie, a i polszczyzna w nich była bogata.
Jeśli chodzi o polskich autorów w podobnym kwiecie, to lubiłam jeszcze Świetlickiego – za to do Stasiuka nigdy się nie przekonałam. Próbowałam go czytać ze dwa razy, ale sposób prowadzenia narracji kompletnie mnie nie kupił. Tak już mam – jak mi się podoba to czytam w zasadzie wszystko, a jak nie pyknie to choćby i powstało arcydzieło, to już raczej po nie nie sięgnę. Pewnie na tym samoograniczaniu sporo tracę, ale cóż – mnóstwo ludzi ma jakieś dziwactwa. No ale za to Andrzej Stasiuk prowadzi z żoną wydawnictwo Czarne, którego logo jest gwarancją wysokiej jakości literatury. Więc nawet jakby przestał pisać, to i tak robi zajebista robotę dla nas wszystkich i chwała mu za to.
Sięgnięcie po Varge jest oczywiście następstwem tego, że znowu przesadziłam z poważnymi, popularnonaukowymi pozycjami i pragnę czegoś lepszego dla odzyskania równowagi. W kolejce czeka również książka z opowiadaniami Skiby – muszę tylko poczekać, aż małżonek ją przyswoi.
Ale moim ulubionym polskim pisarzem pozostaje chyba Stanisław Dygat.
Mam nadzieję, że Waszym ulubionym lanczem – oprócz quesadilli, która wczoraj sprzedała się w całości – jest butter chicken. Jeśli tak jest, to zapraszam dziś do nas. A cały lancz prezentuje się następująco:
- krem z buraków z jogurtem
- butter chicken – kawałki piersi kurczaka w aromatycznym sosie maślano – orzechowo – jogurtowym, z ryżem basmati i świeżą kolendrą
- tarta z grillowaną cukinią, mozzarellą fior di latte i pestkami dyni
- jeden kawałek tarty z pieczoną dynią, kozim twarożkiem i suszonymi pomidorami.