
Wróciłam z ciechanowskich weekendowych wojaży. Udało mi się odwiedzić ulubionego ciuszka i nabyć drogą kupna dwie fantastyczne rzeczy. Byłam z mamą w lokalnej restauracji umiejscowionej w ciechanowskim browarze i jadłam bardzo dobrą zupę i sałatkę z wątróbką. Miałam się umówić z daaaawno niewidzianym kolegą, z którym nie rozmawiałam lat kilkanaście, a zawsze bardzo go lubiłam. Przez rozliczne techniczne kłopoty spotkanie nie doszło do skutku. Ale nic straconego – cały wieczór oglądałam z mamą “Seks w Wielkim Mieście” i zaśmiewałyśmy się co i raz – głównie z perypetii Samanthy.
Widocznie nie będzie mi już dane porozmawiać z kolegą – pomyślałam i pogodziłam się z tym. A o 13:00 – wchodzę do swojego przedziału i kogo widzę? No właśnie jego! Doznałam autentycznego szoku, że greckie fatum zadecydowało za nas, chociaż okoliczności są zupełnie niespodziewane. Wyjaśniliśmy sobie smsowi nieporozumienie (chociaż i tak mam podejrzenie, że SMS-y nie dochodziły, bo mnie kiedyś zbanował, bo kilka lat temu wystawiłam go okrutnie do wiatru i czekał na mnie z półtorej godziny w knajpie, gdy tymczasem ja dawałam odpór bardzo gadatliwej dawnej przyjaciółce z podstawówki, która przedłużała i przedłużała swoją wizytę). Pogadaliśmy godzinkę, bo tyle pociąg Intercity Sienkiewicz relacji Olsztyn Główny – Kraków Główny dojeżdża do Warszawy Centralnej. Bardzo milo.
I teraz ciężko mi wymyślić zgrabny most pomiędzy moimi podróżnymi przygodami, a dzisiejszym nowobufetowym menu. Zostawię je więc pod spodem, bez komentarza:
- kokosowa zupa Dahl z soczewicy i pomidorów
- gnocchi z gorgonzolą z suszonymi pomidorami i natką pietruszki
- tarta z brokułami, serem halloumi i oliwkami liguryjskimi.