
Dzisiejszy poranek zapowiadał się na wyjątkowo spokojnie. Zupa gotowa, bo chłodnik litewski z buraków zaplanowaliśmy wczoraj na dwa dni. Pokroiłam sobie na spokojnie warzywa do ragu bolońskiego i czekałam tylko na dostawę, bo potrzebowałam boczniaków do tarty. Zapisałam nawet menu na tablicy około 7:30, co nie zdarzyło mi się nigdy. W związku z tak dużym zapasem czasu miałam plan, żeby sobie zrobić przed otwarciem okłady na oczy z czarnej herbaty (Stara była łaskawa obudzić mnie o drugiej w nocy i od tamtej pory leżałam sobie w różnych pozycjach i oczekiwałam ranka – przez co w lusterku powitała mnie twarz z mocno podkrążonymi oczami – stąd te okłady) i pomalować paznokcie na bezbarwno – w końcu po pracy wsiadam w pociąg i wybywam do 3City. I kiedy na spokojnie poszłam do bagażu, żeby wyjąć z kosmetyczki płatki do nasączenia, okazało się, że kosmetyczki w bagażu nie posiadam. A nawet dwóch kosmetyczek – małej i dużej. No tak, to dlatego torba podróżna wydawała mi się podejrzanie lekka, kiedy niosłam ją do tramwaju. No dobra – trzeba pojechać do domu i wziąć te rzeczy – spoczko, wsiądę na rower i szybko obrócę. “Przecież nie masz roweru” – stwierdził przytomnie małżonek. Oho – będzie grubiej. Pobiegłam więc na tramwaj nr 50, a potem szybkim krokiem z Zabłocia pomaszerowałam do domu po rzeczy. Oczywiście wróciłam rowerem, zakładając pod sukienkę spodenki do jogi, żeby panować nad sytuacją. A kiedy wróciłam do pracy, czas błyskawicznie się skurczył. Mało tego – w spodzie do tarty była dziura, której nie zauważyłam i zanim włożyłam ją do piekarnika, wylała mi się połowa flanu. W połowie pieczenia trzeba było dolewać śmietany i jajek, a w międzyczasie dokładnie wytrzeć blaty i podłogi z utraconego płynu.
Ale kiedy była 9:40, postanowiłam twardo trzymać się planu. Namoczyłam płatki, położyłam pod oczy, przechyliłam głowę żeby nie odpadły. W takiej pozycji pomalowałam paznokcie – dobrze ze mnie wtedy nie widzieliście. A mogliście, bo robiłam to siedząc na kinowym fotelu. Na szczęście się udało – uff. Ale poranny kwiat lotosu został porwany przez huragan Katrina. Aktualnie odbudowuję wewnętrzny spokój.
Lancz na szczęście nie ucierpiał – jest w całości. A takie są propozycje:
- chłodnik litewski z buraków, podawany z jajkiem
- gnocchi z ragu bolońskim z wołowiny i warzyw, z tartym serem grana padano i natką pietruszki
- DZIESIĘĆ PORCJI curry z pieczonego bakłażana z masłem orzechowym, ryżem basmati i świeżą kolendrą
- tarta z boczniakami, gorgonzolą i pestkami słonecznika.