Cieszyn, Český Těšín. Jedz, pij i módl się do Aniołów Nieba

Świecący jelonek przed zamkiem

„… czort jedyny wie, co rzuciło mnie w to uzdrowisko”, że pozwolę sobie pożyczyć frazę od mistrza Młynarskiego. Do dziś nie potrafię sobie przypomnieć, dlaczego właściwie pojechaliśmy pierwszy raz do Cieszyna. I to w lutym. Być może kierował nami podobny imperatyw, który pewną wiosną kazał wsiąść w losowo wybranego busa i udać się na wycieczkę z Krakowa do Limanowej. Niewiele tam użyliśmy. Z całym szacunkiem dla mieszkańców tego miasteczka, ale nie ma ono wielu walorów turystycznych. Może przypomniałam sobie Cieszyn nocą, w oczekiwaniu na pociąg do Pragi, kiedy to wraz z siostrą i koleżankami wybierałyśmy się do czeskiej stolicy na konferencję naukową (ja i siostra na doczepkę, gdyż były dwa wolne, opłacone miejsca). W każdym razie było zimno, dzień jeszcze krótki, a my żądni czeskiego piwa i smażonego sýra. Miasto przywitało nas należycie, kawką na Rynku, wśród emerytów – autochtonów. Nic, że zamiast espresso dostałam eksustrojową parzuchę w szklance w plastikowym koszyczku. I tak było zabawnie, uznaliśmy to za wyjątkowo śmieszny psikus losu.

parzucha-w-szklance

Zaliczyliśmy park przy Zamku, basztę widokową, most na Olzie z pozostałościami przejścia granicznego (wtedy budynek był opustoszały, teraz mieści się tu Świetlica Krytyki Politycznej „Na Granicy”). Nasze wojaże zakończyliśmy w niedorzecznym miejscu o nazwie Art Club, gdzie „art” to raczej prymitywizm, albo obrazki z warsztatów terapii zajęciowej. Miejsce, mimo psychodelicznych malunków, ma niepowtarzalny klimat i wspaniałych właścicieli. Co ciekawe, dwa razy, raz po polskiej, raz po czeskiej stronie, obsługa lokali była przekonana, że na pewno u nich wcześniej byłam. Odwrotnie prorocze były to słowa, gdyż byłam u nich wielokrotnie, ale później, po tej pierwszej wizycie. Pierwszy wypad był jednodniowy, ale postanowiliśmy wrócić na weekend. Czuliśmy, że wiele jest jeszcze do odkrycia.

cafe arte

Od tamtej pory jesteśmy w Cieszynie kilka razy w roku. Poznaliśmy przy okazji różne możliwości dojazdu, warianty noclegu i jasne punkty gastronomiczne na mapie dwumiasta. Odwiedzamy te same miejsca, ale za każdym razem jemy i pijemy również w nowych przybytkach, żeby mieć całościowy obraz cieszyńskiej gastronomii. Zaznaczam od razu, że prawie wszystkie posiłki spożywamy po zachodniej stronie Olzy, w końcu nie po to jedziemy za granicę, żeby tego nie wykorzystać. Z tych wizyt złożyliśmy już małe kompenduim wiedzy. A że nie jestem chciwa, postanowiłam podzielić się z Wami informacjami, bo wielu Polaków jest w Cieszynie przejazdem, w trasie do Pragi, czy dalej na południe Europy. Warto się zatrzymać, nawet na kilka godzin, bo miasto ma wiele do zaoferowania. Skupię się na jedzeniu i piciu (jakże by inaczej), ale polecę Wam też inne niż wyszynk atrakcje. Zaczynamy.

Spaliśmy w trzech miejscach, więc te mogę Wam opisać. Baza noclegowa w mieście jest wystarczająca, ceny zaczynają się od 7 złotych za noc.

Ta dolna granica to schronisko PTTK, położone z boku centrum na wzgórzach, przy ul. Błogockiej, w budynku dawnych koszar. Nigdy nie korzystaliśmy z jego oferty, ale z dobrego źródła wiemy, że trzeba mieć własny śpiwór i poduszkę, a także samemu sprzątać. Jest to więc propozycja raczej dla młodzieży, studentów, którzy nie przywiązują tak dużej wagi do komfortu.

przed zamkiem

Miejscem, gdzie najczęściej zatrzymujemy się na noc jest cieszyński Zamek. Ceny przystępne – 50-70 zł za osobę. Duże pokoje, komfortowe łazienki. Przepiękne widoki – z jednej strony na panoramę miasta, z drugiej na zamkowe wzgórze. Dużym atutem jest lokalizacja, bo Zamek leży nad rzeką, nad samiutką granicą.

Best pitstop between Krakow & Prague

Nowy dla nas a także dla miasta, jest pierwszy cieszyński hostel, 3Bros’. Wybraliśmy go podczas ostatniego pobytu, bo w Zamku wszystkie pokoje były już zarezerwowane. Hostel mieści się przy ul. Menniczej, ma w ofercie różne rodzaje pokoi i wspaniałą atmosferę. Cenowo jest porównywalny do Zamku. Nas ugościł przybysz z krakowskiej Nowej Huty, Adam, człowiek z sercem na dłoni. W hostelu oprócz nas byli sami goście z Krakowa, na szczęście żadnych znajomych. Mówię „na szczęście”, bo po pierwsze nie wiadomo, na jakich znajomych się trafi. Po drugie, mieliśmy ściśle określone plany, w których zabrakło miejsca na popołudniowo–nocne picie wina, bez wychylania się z hostelu. Nie krytykuję absolutnie tej formy spędzania wolnego czasu, ale skoro już się przejechało te 130 km, warto zobaczyć więcej niż sala wspólna hostelu (notabene, bardzo ładna). A napić się można w wielu gościnnych przybytkach, naprawdę jest w czym wybierać. Właścicieli nie poznaliśmy, bo byli nieobecni, ale sądząc z charakterystyk, jakie umieścili na stronie hostelu, mają ogromne poczucie humoru. W 3Bros’ panuje świetna atmosfera i mogę go z czystym sercem polecić.

Pierwszym miejscem, w którym spędziliśmy noc w Cieszynie (przymusowo, bo źle sprawdziliśmy godzinę wyjazdu ostatniego autobusu do Krakowa), były akademiki. Ta opcja jest bardzo korzystna cenowo (29 zł za osobę), trzeba jednak mieć ręczniki i dzielić skład sanitarny ze studentami. A tu bywa różnie… Mankamentem (niewielkim) jest też znaczna odległość od centrum miasta i od jego czeskiej części. Nie są to jakieś maratony, ale te 5 km trzeba przejść, co może być kłopotliwe, zwłaszcza po ciemku.

Hostel i Zamek mają w ofercie śniadanie. Ale po co śniadać w hotelu, skoro można przespacerować się na Rynek, by spróbować cieszyńskiej kanapki ze śledziem. Wyłuszczyłam ją, bo jest warta poematu.

Społem na cieszyńskim rynku

Kto nie spróbuje kanapki wizytując Cieszyn, ten nie pozna esencji tego miasta. Kanapka jest najpopularniejszym miejskim fast–foodem, a kosztuje obecnie 1,65 zł. Mieszkańcy po prostu wpadają do sklepu garmażeryjno-rybnego i kupują kilka kanapek na drugie śniadanie. Czasem siadają na krzesełku i jedzą, obserwując Rynek, a czasem biorą tackę i idą dalej. Ostatnio od razu z autobusu, o 10.45, pognaliśmy na Rynek, ale zostały tylko 3 kanapki! I to jedna za śledziem, pozostałe z sałatką warzywną.

trzy ostatnie kanapki cieszyńskie

Kupiliśmy je i pobiegliśmy do drugiego oddziału cieszyńskiego PSS-u, z nadzieją na powtórny popas, ale tam nie było już nic! Pani ekspedientka odesłała nas na Rynek i bardzo się dziwiła, ze już nie ma, bo „tydzień temu były do 13.00”. Cóż, dobra i jedna ze śledziem na pół (po więcej informacji o kanapce, która ma nawet swój fanpage na Facebooku, odsyłam tutajtutaj).

Cieszyńska kanapka ze śledziem

Skoro śniadanie już zjedzone, można udać się na kawę. Najlepsza, jaką piłam, jest w klubokawiarni Presso, na zamkowym wzgórzu. W tym samym budynku, za przeszkloną ścianą prezentowane są wystawy designu, bo Cieszyn słynie z promowania polskiego wzornictwa przemysłowego. Na cyklicznych wystawach prezentowane są tutaj najlepsze dyplomy absolwentów wzornictwa z całej Polski. Widziałam tam wiele wspaniale zaprojektowanych mebli, osiedli, ubrań itp. Naprawdę warto śledzić te prezentacje.

Wystawa na zamku

Po wypiciu kawy najlepiej udać się na spacer, dowolnie wybraną trasą. Jeśli chcecie nabyć przewodnik po mieście i okolicy, lub ciekawie zaprojektowaną pamiątkę z miasta, udajcie się na dziedziniec zamkowy. Mieści się tam sklepik i informacja turystyczna, można tam też wypożyczyć rowery i pojechać jedną z kilku dobrze opisanych tras rowerowych.

Trup z trawy

Po spacerze chwyci Was zapewne lekki głód. I to jest moment, na który zawsze czekam w tym mieście. Najpierw, po kawie, raczymy się pierwszym danego dnia czeskim piwem, potem spacer, potem jedzenie. Ta część wycieczki jest jedną z ulubionych. Gdzie pójść tym razem i dlaczego prawie zawsze na talerzu ląduje smažený sýr? Ostatnio mam mniej ortodoksyjne podejście, a przymierzając się od dwóch lat do napisania tego tekstu, zaczęłam skrupulatnie próbować innych specjałów. Smažený sýr to w wielu przypadkach produkt gotowy, mrożony, więc o kulinarnej wirtuozerii zapomnijcie. Po prostu jest chrupiąca panierka, a pod nią lejący się ser. Czyli na pozór fastfoodowo. Gdybym codziennie jadła ten specjał, moja wątroba mogłaby przybić piątkę z wątrobą pana od „Super size me”.

Sýr, lub hermelín (czyli camembert) dostaniecie praktycznie wszędzie. Podobnie z bramborami (ziemniaki), gulaszem, czeskim knedlem i tatarskim sosem. I w zasadzie wszędzie, gdzie się stołowałam, jedzenie było smaczne. Raz lepiej, raz gorzej, ale nigdy nie zeszło poniżej poziomu przyzwoitości, a to już duże osiągnięcie.

Krytyka Polityczna w Cieszynie

Zaraz po przekroczeniu mostu na Olzie, minięciu świetlicy Krytyki Politycznej i odbudowanej kawiarni Avion, na ulicy Głównej (Hlavní třída), na rogu z pierwszą przecznicą po lewej stronie znajduje się lokal „U Huberta”. Bardzo długo go omijaliśmy szerokim łukiem, z niewiadomych przyczyn. Może wydawało się zbyt oczywiste, rzucać się na pierwszy wyszynk za rzeką?

Restaurance U Huberta

U Huberta

Jest to narożny, duży lokal, posiadający salę dla niepalących (pamiętajcie, że w Czechach palenie w lokalu wciąż jest dozwolone) i spory bar. Jedzenie jest naprawdę dobre (spróbujcie chociażby utopenca, czyli marynowanej w occie parówki, tu w wersji bardziej przypominającej serdelka z mortadeli). Piwko, jakiego można się napić to przede wszystkim Radegast, który opanował 80% cieszyńskich barów. Mi niespecjalnie smakuje, ale jego właścicielem jest największy czeski browar, dlatego pewnie mają środki na reklamę i korzystne dla właścicieli lokali umowy.

utopenec

Jeśli pójdziecie dalej ulicą Główną, przed torami po prawej stronie, na Sokola-Tůmy, przycupnął niepozorny piwniczny lokal, z ogródkiem na chodniku – Restaurace 7. Jego też niesprawiedliwie omijałam, ale mój kolega, rdzenny czeski Cieszynianin powiedział, że tam bardzo dobrze karmią. Sprawdziliśmy – miał całkowitą słuszność.

zupa gulaszowa

bryndzowe halousky

Ukochany z pełną odpowiedzialnością przyznał, że gulasz, który tam jadł, był najlepszy w jego życiu. Moje bryndzove halusky również były smakowite. Piwko mają smaczne – jasne, ciemne i rzezane, przy czym rzezane (pół na pół jasne z ciemnym) nie jest wymieszane, ale ma dwie warstwy. Ceny są bardzo przystępne. Jest również w karcie opcja zamówienia połowy dania za 70% ceny.

Sepresso bar

Jeśli Siódemka Was nie skusi, pójdźcie 10 metrów prosto, mińcie narożną restaurację włoską, skręćcie w lewo w ulicę Viaduktovą. Tam, pokonując kilka schodków w górę, traficie do baru Sepresso, w którym jadłam swój pierwszy posiłek w czeskim Cieszynie. Wystrój jest siermiężny, ciemnodrewniany, ale na końcu jest przyjemny taras z „freskiem”, który wychodzi na małe podwóreczko na tyłach kamienicy.

fresk w Sepresso

Jedzenie dobre, piwo smaczne, klimat na wskroś czeski. Zresztą jakiego niby klimatu można się spodziewać po czeskiej restauracji z lokalnym jedzeniem? Jest zwyczajnie, nie zaobserwowałam gospodarza ucharakteryzowanego na Szwejka, ani wystroju z dobranockowych Krecików. W naszym pięknym kraju dzieje gastronomii biegły trochę innymi torami, dlatego często pod hasłem „restauracja polska” kryje się siermiężny wystrój, warkocze czosnku i cała ta cepelia. Tu wnętrze nie zmieniło się prawdopodobnie przez kilkadziesiąt lat.

Opuściwszy lokal, można skorzystać z okazji i przejść pod torami, które dzielą miasto dość okrutnie w samym centrum.

Pociag w Czeskim Cieszynie

Jeśli jesteście już po drugiej stronie nasypu kolejowego, przejdźcie na drugą stronę ulicy, udajcie się w lewo, w ulicę Ostravską. Trzeba przejść około 300 metrów, by po prawej stronie trafić na domek jednorodzinny z napisem Art Club. Jest to przedziwaczne miejsce, o którym wspomniałam we wstępie. Właścicielami są mieszkańcy domu, urocza para w wieku okołoemerytalnym. Są serdeczni, ciekawi swoich gości, a podwórko to miejsce na osobny rozdział. Takiego ogródka nie widziałam nigdy. Eklektyzm do potęgi entej. Zbiorowisko kuriozalnych i nieprzystających do siebie wzajem rekwizytów. To po prostu trzeba zobaczyć, już pierwsze wrażenie sprawia, że palec sam naciska spust aparatu.

art club

W ofercie wśród czeskich piwek jest ciemny, łagodny Velvet. Jedzenie przyrządzają sami gospodarze. Kiedyś, w długi majowy weekend trafiłyśmy z siostrami na grillowanie. Gospodarz poczęstował nas pyszną kiełbaską, „na koszt państwa i kościoła”, jak był uprzejmy wyjaśnić.

Restaurace na Rozvoji

Kolejnym miejscem, gdzie czeka na nas piwo i chyba najlepsze jedzenie w mieście, jest Restaurace na Rozvoji, na ulicy Rozvojovej, róg Divadelnej, czyli Teatralnej. Z Art Club to 10 minut wolnym spacerkiem. Trzeba iść prosto Ostrawską, aż do Divadelnej i skręcić w lewo. Po lewej stronie mija się duży kościół ewangelicki. Gdy już znajdziecie się w środku, trudno nie poczuć CK-atmosfery. Restauracja jest dość duża, a oprócz kilku sal w środku, ma także pokaźną werandę i letni ogródek. I jest lany Černý Kozel, czyli nasze ulubione ciemne piwo. Jedzenie naprawdę pierwsza klasa, czeskie specjały są tu wyjątkowo smaczne.

wypchany kot

Jedna z sal może przestraszyć miłośników zwierząt i małe dzieci, bo na boazerii ściennej pysznią się wypchane zwierzęta. Głowa dzika, dziki kot i kilka innych. Sami widzieliśmy, jak jakiś berbeć rozpłakał się tuż po przekroczeniu progu, zobaczywszy na ścianie owego drapieżnego kota, gotowego do skoku. Miejsce to ma długą historię, gdyż pierwszą koncesję dostali w 1930 roku. W 1995 nastąpił generalny remont i reaktywacja. Z reguły jest mnóstwo klientów, dlatego lepiej przyjść na wcześniejszy obiad, jeśli chce się usiąść.

Hotel Piast

Będąc w okolicach dworca kolejowego (przepiękny budynek, bliźniaczo podobny do dworca w Bielsku Białej), grzechem byłoby nie zajść do hotelu „Piast”. Hotel to wielki, pomalowany na cytrynowożółto budynek, znajdujący się naprzeciw dworca. Na ulicy Dworcowej (Nádraží), rzecz jasna.

Wnętrze Hotelu Piast

Budynek postawiono w 1931 roku, pierwotnie nazywał się „Hotel Polonia”, a do izolacji ścian zużyto wagon słoniny, wtedy najlepszego materiału do ociepleń. Sala restauracyjna jest bardzo duża, klimat lat minionych doskonale zachowany, klientela zróżnicowana. Sufit pokrywają zdobione drewniane kasetony, a całą ścianę nad wejściem pokrywa filc pokryty abstrakcyjnymi kształtami, prawdopodobnie specjalnie zaprojektowany do tego wnętrza. Widać, że wnętrzem zajmował się profesjonalny plastyk z minionego ustroju.

Sufit w Hotelu Piast

Karta jest dość bogata. Za pierwszym razem wzięłam do piwa „Jelítko”, bo bardzo pragnęłam się dowiedzieć, co kryje się pod tą nazwą. Była to kaszanka (w sumie można się było domyślić), plus ziemniaki i zasmażana kapusta. Proste i sycące. Ostatnim razem wzięliśmy dwie zupy – cebulową i czosnkową. Czosnkową sama robiłam, pracując dla owego czeskiego Cieszynianina, o którym wspominałam, miałam więc porównanie. Porównanie wypadło na niekorzyść cieszyńskiego hotelu – kucharz nie żałował rosołu w kostkach, a szynka, która była w zupie to najtańsza wędlina, albo nawet produkt wędlinopodobny. Okropność. Za to cebulowa była w sam raz.

Olza

Jeśli macie ochotę wybrać się na trochę dłuższy spacer, polecam wyprawę w górę Olzy. Bulwary spacerowe są po obu stronach rzeki, brzegi porośnięte są wierzbami płaczącymi. Aleje są szerokie, panuje spokój i harmonia. Gdy dojdziecie do nowo przerzuconej kładki pieszo–rowerowej, możecie udać się do sąsiadującego z nią parku.

Kładka na Olzie

Całe tereny wokół Olzy zostały zrewitalizowane w ramach projektu unijnego. Odrestaurowano park, postawiono ławki, a po polskiej stronie jest stadion, kemping i wypożyczalnia kajaków. Ścieżki rowerowe także rozplanowano. Myśleliśmy nawet o wypożyczeniu rowerów, ale ze względu na wysoki poziom spożycia czeskiego piwa zarzuciliśmy ten pomysł. W parku Sikory po czeskiej stronie, w niezbyt okazałym budynku, za to w pięknych okolicznościach przyrody, umościła się kolejna restauracja. Nazywa się Sikorák. Oprócz typowego wnętrza i tarasu z widokiem na park, Sikorák ma dostęp do altany tanecznej, zbudowanej na miejscu przedwojennej, mogącej pomieścić dużo stolików.

Restauracja Sikorak

Ceny są umiarkowane, a do jedzenia wzięliśmy w końcu coś zupełnie innego. Ja zjadłam Hermelín v bramboráku, czyli camembert schowany w wielkim ziemniaczanym placku, suto przyprawionym kminkiem. Było naprawdę smaczne. Ukochany wziął pieczony boczek z chrzanem i frytkami i daleki był od narzekań. Jeśli przespacerujecie się parkiem wzdłuż rzeki, dojdziecie do bramy wyjściowej, gdzie jest wspaniały widok na stopień na rzece. Naprawdę malowniczo, nawet największy twardziel przystanie by pokontemplować naturę.

Polecam Wam jeszcze kawiarnię Avion, nawet nie ze względu na jakieś szczególne menu, ale na piękne wnętrze, dużo książek, gazet i zdjęć wewnątrz, a także mnogość polsko–czeskich imprez kulturalnych, które mają tu miejsce. Zawsze imponowało mi w Cieszynie to, że mimo iż nie jest to duże miasto, naprawdę dużo się tu dzieje, a kwitnący lokalny patriotyzm widać na każdym kroku. Mimo, że festiwal Nowe Horyzonty już dawno opuścił to miasto, odbywa się tu wiele innych imprez.

Muzeum Drukarstwa w Cieszynie

Po polskiej stronie polecam pasjonatom Muzeum Drukarstwa. Wszystkie stare maszyny drukarskie wciąż są na chodzie, a oprowadzający wycieczki były zecer wie wszystko o druku. A przede wszystkim spacery, spacery, spacery, bo tak najlepiej smakować to miasto. Polska część jest zdecydowanie bardziej malowniczo położona, ale to po czeskiej zaspokoicie podstawowe potrzeby z piramidy Maslowa. Kombinacja tych dwóch miast jest dla mnie niemalże idealna.

Cieszyńska Wenecja

Docenił ja także najpopularniejszy czeski bard, Jaromír Nohavica, który mieszkał w Czeskim Cieszynie ponad 20 lat (jeśli nie słyszeliście nigdy o Nohavicy, obejrzycie koniecznie wybitny film „Rok Diabła” z 2002 roku!). Także Anglicy docenili to miasto (a ściśle rzecz biorąc–miasta) i nakręcili dla BBC film o jego historii, który będzie można oglądać w przyszłym roku. Mam nadzieję, że będzie dostępny i w Polsce.

Mural w Cieszynie

Kończąc, winna jestem wyjaśnienie tytułu. Dlaczego w Cieszynie można modlić się do Aniołów Nieba? Bo ta czeska sekta, próbując zwerbować wyznawców w Polsce, podaje nr konta w cieszyńskim oddziale jednego z polskich banków. Trzymają więc tu kasę. A że nigdzie w sieci nie znalazłam dowodów na ich działalność w Cieszynie? Cóż, pasuje nam to z ukochanym do tezy, poza tym pasuje do tego miasta, które od kilkuset lat jest wielowyznaniowe.

– Pozdrawiam Was, moji przyjacioły! – takim przekładem z czeskiego na polski posługują się w swoich ulotkach sekciarze, dlatego zamiast werbunku powodują salwy śmiechu. Tym hasłem i ja kończę i zachęcam do odwiedzin u Leszka, Cieszka i Bolka, czyli legendarnych założycieli Cieszyna.

Scroll to Top