Przypomniało mi się niedawno, że istnieje fasola. A że „the winter się coming”, trzeba zacząć się powoli przestawiać na syte podgrzewacze i rezygnować z pomidorów i ogórków, bo im bliżej grudnia, tym mniej w nich dobrego. Czyli witajcie bulwy z piwnicy, fasolo, grochu i kasze. W zasadzie wyjątkowo sprzyjająca aura nie powinna mnie nastrajać zimowo, ale to wszystko przychodzi jakoś tak naturalnie. Zamieniłam już kurtkę na cieplejszą, mimo że w ciągu dnia się przegrzewam, ale coś z tylu głowy szepcze: „Wieczory już są chłodne, ubierz się, nie zapomnij czapki”. No i ja, człowiek, który we wczesnej młodości był wrogiem nakryć głowy, wożę czapajewa w torbie już od września.
Na fali jesiennego spleena zakupiłam więc białą fasolę i fenkuła, tego drugiego tylko dlatego, że był. No i mój ukochany nigdy wcześniej go nie próbował. Pomyślałam sobie, że nigdy nie słyszałam o takim zestawieniu, ale musi ono występować w przyrodzie z jednego zasadniczego względu. Majeranek dodawany jest do fasoli, ponieważ neutralizuje jej wiatropędne właściwości. No a fenkuł, czyli koper włoski? Nawet człek nie posiadający potomstwa (ale za to posiadacz czterech sióstr i dwóch siostrzenic:)) wie, że herbatkę z kopru włoskiego podaje się niemowlętom na kolki i wzdęcia. Czyli jest symbioza!
Na wszelki wypadek poszukałam jednak na włoskich stronach, bo w tym kraju fenkuł jest popularniejszy niż u nas. No i znalazłam. Na stronie www.donnamoderna.it. Donna moderna, czyli kobieta nowoczesna. Wszystko pasuje! To ja jestem przecież! Jest to prosta potrawa, można zjeść ją samodzielnie, może być dodatkiem do głównego dania. Zmodyfikowałam przepis o tyle, że dodałam olej z pestek dyni, tak jak się poprzednio odgrażałam. Wyszło pyszne i delikatne.
Fasola z fenkułem
Czas przygotowania: 80–100 minut (trzeba dzień wcześniej namoczyć fasolę).
Składniki dla trzech osób:
- 0,5 kg fasoli „jaś”, namoczonej poprzedniego dnia
- jeden fenkuł
- 100 g boczku lub pancetty (w wersji wege oczywiście pomijamy)
- mała cebula
- ząbek czosnku
- sól, pieprz, olej do smażenia
- olej z pestek dyni do smaku (jeśli nie macie, można pominąć)
Niech Was nie przerazi sto minut, chodzi o to, że fasola musi się ugotować do miękkości. Wylewamy więc wodę z namaczania, nalewamy świeżą i wstawiamy garnek z fasolą na ogień. Gdy się zagotuje, zmniejszamy ogień, żeby się delikatnie gotowało i idziemy oglądać serial. Po około godzinie sprawdzamy czy fasola już zmiękła, myjemy fenkuła, obrywamy zieloną natkę, pozbywamy się zewnętrznych warstw i kroimy na drobne kawałki. Natkę zostawiamy, a resztę gotujemy około 10 minut do miękkości w niewielkiej ilości wody. Odcedzamy, zostawiając wywar. Gdy fasola jest miękka, ją również odcedzamy.
Rozgrzewamy olej na dużej patelni, przekrajamy ząbek czosnku i dodajemy do oleju, kroimy cebulę i boczek w kostkę i podsmażamy. Następnie dodajemy fasolę i fenkuła i smażymy kilka minut, aby smaki się przegryzły. Jeśli danie jest za suche, dodajemy chochelkę wywaru z fenkuła. Doprawiamy, wykładamy na talerze i wykańczamy olejem z pestek dyni. Posypujemy natką i voila.