Czy Wy wiecie, że w sobotę z siostrą prawie weszłyśmy na koncert Black Sabbath? Byłysmy już pod Tauronem, czekałyśmy dobra godzinę, ale nie udało się. Kanał, przez który bilety miały się załatwić jednak nie wypalił. Cóż – trudno, i tak nie jest to zespół pierwszego wyboru. Ale siedząc tam, przed Tauron Areną, obserwowałyśmy wszystkich fanów BS, a było na co popatrzeć. Przekrój wiekowy od ośmiu do sześćdziesięciu lat. Strój czarny (była jedna pani z burzą blond loków, w wyciętej podkoszulce i w spodenkach znacznie odsłaniających pośladki, z których wychodziły nogi zwieńczone czerwonymi szpilkami, ale to raczej było swego rodzaju kuriozum). Atmosfera bardzo przyjazna, zaczepił nas jeden pięćdziseięciolatek w poszukiwaniu zapalniczki i ucięłyśmy sobie z nim – Arturem – pogawędkę. Artur ma dwóch synów, którzy też grają, Młodszy Adrian był nawet w telewizyjnym talent show. „Czy on się utrzymuje z muzyki?” „A skąd! Jest ksiegowym, tak jak tata!”
Tą rozkoszną puentą przechodzimy do meritum.
Dzis krem z dyni i cukini z makaronem z cukiniowej skórki i tymiankiem. Albo wczorajszy krem z ciecierzycy i pomidorow.
Na danie główne są dwa rodzaje lasagne. Jedna jest bobowo -pomidorowo-gorgonzolowa. Druga bez beszamelu, ale za to z sosem z pomidorów pelati, cukinią, bakłażanem, oliwkami, kaparami i serem grana.
Tarta wytrawna to brokuły, ostry ser provolone i pomidorki. Na słodko jeszcze trzy blondie i sbriciolata – tym razem z ricottæ i czarnymi i czerwonymi porzeczkami.