Mam dwie wiadomości. Obie dobre. W zasadzie nie wnoszą w Wasze życie niczego szczególnego, ale dla mnie są ważne. Po pierwsze – 19 września 2014 roku, w piątek, otworzyliśmy podwoje tego przybytku. Tego dnia odwiedzili nas jedynie znajomi i w sumie to dobrze, bo miałam lekką tremę. Po drugie, w weekend stuknął nam tysiaczek – tysiaczek oryginalnych, osobnych, niepowtarzalnych bytów ziemskich, które kliknęły na stronie głównej Nowego Bufetu, że go lubią. Wiem że nie jest to jakaś oszałamiająca liczba, bo są miejsca, które przed otwarciem mają już grubo ponad tysiąc lajków i kilka entuzjastycznych opini. Nam kapie powoli, krople drążą skałę (a że w Małopolsce jest to wapień, drążenia wcale nie jest takie mozolne).
Nie celebrujemy z tej prostej przyczyny, że generalnie nie należymy do celebrujących, co dotyczy nawet naszego ślubu.
Pompy nie ma, ale jest radość. Mogę zameldować małżonkowi wykonanie zadania, ale komendy „Spocznij” raczej nie będzie, bo osiadnięcie na laurach to pierwszy krok do klęski. Bardziej pasuje tu staroharcerskie „Czuwaj!”
Z racji czuwania coś tam zrobiliśmy do jedzenia. Mamy minestrone z mnogością warzyw i makaronem w kształcie małych kolanek. Jest quesadillas z serem, szynka, cukinią, sosem z wędzonej papryki i całą resztą.
Do tarty włożyliśmy pieczonego kalafiora z czubricą, pomidorki cherry, holenderską goudę i pecorino romano.
Na słodko jest ciasto marchewkowe z prażonymi migdałami i nerkowcami, oraz kremem waniliowym.