Oglądam Studio YAYO. Nie cyklicznie, bo tak zły humor w dużych dawkach zabiłby nawet najzatwardzialszego fana Tadeusza Drozdy, ale raz na jakiś czas odcineczek, i to też nie w całości. Jeśli jakimś cudem nie wiecie o czym piszę, nadróbcie zaległości. Jest to najgorsza rozrywka w telewizji publicznej od lat. I są dwie szkoły – albo nie wytrzymacie dłużej niż dwie minuty przed ekranem, albo uznacie to za tak złe że aż dobre i z lubością będziecie chłonąć ten paździerz. Ja jestem gdzieś po środku, tzn. chłonę paździerz ale w małych dawkach. I teraz Wam powiem dlaczego. Ten drugi – Rysiu, pokłosie po Kabarecie OT.TO jajcuje szarżując. Po prostu czekam na to, aż Rysio zacznie płynąć, rozkręcać się, dostaje szalonego oka i trzęsie siwą czupryną. Widać że ten pierwszy stary jest tam na doczepkę i nie kuma rysiowych jajec, ale był potrzebny jako tło. Warto popatrzeć, jak Rysio balansuje na granicy szaleństwa. Ale żeby nie było, że nie ostrzegałam.
A teraz my (cali w bieli), wkraczamy z jadłospisem.
Na pierwsze jest krem szpinakowy i kilka porcji kukurydzianej z wczoraj. Na główne są dwa typy lasagne. Pierwszy to brokuły, grana padano i wędzona ricotta z beszamelem. Drugi to oliwki, cukinia, bakłażan, kapary i pomidory. Obie polane sosem rosè, czyli pomidory przelamane śmietanką, czosnek, bazylia i oliwa extra vergine.
W tarcie jest grillowana cukinia, bryndza i oliwa truflowa, a za jakąś godzinę pojawi się druga, z czerwoną papryką, finocchioną, fetą i pesto (jedną taką trochę spaliłam wcześnie rano i za karę będę ją jeść na obiad).
Na słodko jest tarta pomarańczowo-śmietankowa, która smakuje troche jak pomaranczowy sernik na kruchym spodzie.