Mam spory problem z latosimi, jesiennymi jablkami. Są potwornie twarde. Ale tak twarde, że nie mamy z ich zjedzenia zwyczajowej przyjemności. Powoli przekształcają się w jabłka włoskie, które mnie tak mierziły 15 lat temu, gdy w czas wakacji pracowałam w Lombardii w magazynie z owocami. Naprawdę wtedy doceniłam polskie owoce i cieszyłam się, że nie ma tych wszystkich oprysków i dziwot.
Ale powoli, acz sukcesywnie jesteśmy coraz bogatsi, konkurencja duża, to i owoce coraz bardziej uodparniane chemicznie na różne zło tego świata. Pani na bazarku wytłumaczyła mi wprawdzie dziś, że teraz wszystkie jablka będę twarde, bo są zebrane prosto z drzew i rzucone do sprzedaży. Dopiero ta partia, która poleży w chłodni i skruszeje, będzie miala właściwą strukturę. Mam nadzieję że to prawda, chociaż nie potrafię sobie przypomnieć tak twardych i zbitych jabłek z przeszłości. No ale przeszłość zawsze jest trochę bielsza we wspomnieniach.
Póki co dziś poprzestałam na śliwkach, winogronach i malinach. Maliny sa w sbriciolacie, oprócz ricotty.
Ale może zaczniemy od zupy strony.
Zupa na dziś to krem z ciecierzycy i pomidorów, przyprawiony na bliskowschodnią modłę kuminem i cynamonem, z dodatkiem mleka.
Na główne jest dziś kuskus z warzywami (brokuły, fasolka szparagowa, kalafior, pomidory suszone i pestki słonecznika), posypane fetą i natką pietruszki, polane masłem czosnkowo-ziołowym.
Tarta jest z peiczoną dynią, pomidorkami i mozzarellą z czosnkiem niedźwiedzim.