Nasz poczciwy krakowski smog (nie mylić ze spleenem) osiągnął dzisiejszego ranka apogeum i doszedł do 652 % stężenia pyłu zawieszonego. Widzę że przez godzinę zmalało o 10%, więc może punkt krytyczny został dziś rano osiągnięty i teraz będzie powoli acz sukcesywnie lecieć w dół? To byłoby coś, zważywszy że ostatnie dni to jakiś klątwokoszmar. Czuję że maska antysmogowa prawie przyrosła mi do twarzy (w środku są ślady podkładu i szminki), wilgoć z powietrza dawno wniknęła w szpik kostny, a styczeń trwa już co najmniej trzy miesiące. To jest ten moment, że albo będzie cieplej i czyściej, albo oszaleję. Smoku-smogu! Ty albo ja! Nawet nie mogę wyznaczyć na pojedynek jakiegoś Lasku Wolskiego i wybrać broni, bo smożysko trzyma wszelką broń w swoich czeluściach. Jeśli przegram, wspominajcie mnie miło. Mnie, mojego małżonka i nasze wyroby. Na wszelki wypadek podam i dzisiejsze wyroby, żebyście wiedzieli co tracicie:
– SLOPPY JOE, czyli duża kanapka z mieloną wołowiną, serem cheddar i surówką z białej i czerwonej kapusty zwaną coleslaw
– krem ziemniaczano-porowy z gorgonzolą
– kus kus z brokułami, kalafiorem, zieloną fasolką, pomidorami suszonymi, fetæ i pestkami dyni i sonecznika
– tarta wytrawna z porchettą, karczochami, oliwkami i serem montasio
– brownie z sosem karmelowym