Skonstatowałam z rana, okutana w budrysówkę i rowerowy sztormiak, czapkę, szalik i rękawiczki, że budrysówka jest na moim karku od grudnia (z krótkimi przerwami). Dalej było jeszcze gorzej – jadąc jak co dzień Kopernika zauważyłam lila bez, ktory na dobre się jeszcze nie rozwinał, a już zaczyna marnieć, gnić i brązowieć. Jakby był chory na progerię. Zabieranie możliwości obserwacji tych wszystkich kwietniowych kwitnień uważam za bardzo okrutne Matko Naturo. Tak się po prostu nie godzi! Człowiek chce przystanąć, skubnąć kwiatka, który zwiędnięty będzie nosić w kieszeni żeby mu pachniało, a tu kwiatek robi się brązowy i traci aromata. Przybita tą komstatacją, w zalanych deszczem okularach dotelepałam się na Mogilską. Skoro aura nie zadowala to ja się samozadowolę i powiem, że bardzo mnie satysfakcjonuje zdjęcie, jakie udało mi się dziś cyknać tarcie z bezą. I kawka dziś wyjątkowo dobra. I pomocnika mamy na kilka godzin. To są powody do radości. A dla was? Co dla Was? A znajdzie się kilka wiktuałów, z których większość może wybrać coś interesującego. Oto co dziś mamy:
– krem z kalafiora
– chili con carne, czyli danie z pogranicza Teksasu i Meksyku z mielonej wołowiny, fasoli, papryki, podawane ze swież kolendrą, kwaśną śmietaną i tortillą pszenną
– tarta z cukinią, karczochami, pomidorkami cherry, feta i czarnuszką
– tarta cytrynowa z bezą.