Wybrałyśmy się z kumpelą na ciechanowską ścieżkę rowerową, która biegnie wzdłuż obwodnicy i liczy 15 kilometrów. Pogoda była w sam raz na rower – około 15 stopni, chmury, bez deszczu ale z szansami na lekką mżawkę. Taką pogodę na rowerowanie lubię, ale wypłasza ona skutecznie większość bicyklistów. Na całych piętnastu kilometrach spotkałyśmy następujące osoby, w liczbie cztery:
– jeden kolarz pro, albo z takimi aspiracjami, co można było wywnioskować z kolarskich obcisło-odblaskowych ciuszków, kasku i zacietej, skrzywionej twarzy, która wyraźnie mówiła, że ów młody mężczyzna mierzy się ze swoimi słabościami i jedzie na poważnie
– jeden mężczyzna w okolicach czterdziestki w dżinsach typu dzwony (Ola: „Boże! Nie pamietam, kiedy widziałam mężczyznę w dzwonach!” Ja: „Pewnie w ’68.”)
– dwie biegające dwudziestokilkulatki
No i piąta i szósta persona, czyli my – Ola prująca na najcięższej przerzutce z mozołem, ratująca nagły spadek cukru gruszkami kupionymi w osiedlowym sklepie w dzielnicy pod lasem, oraz ja – jak zwykle okutana za bardzo w soft shella i jesienny płaszczyk, zdejmująca to wszystko na trasie po dwudziestu minutach, zlana potem.
Małżonek rowerował w sobotę w Krakowie ścieżką do Tyńca – miał takie same spostrzeżenia. Może nie widział mężczyzny w dzwonach i mijał trochę więcej rowerzystów, ale biorąc pod uwagę skalę, wychodzi na to samo. Nic tylko jeździć w chmurach przy dużym prawdopodobieństwie deszczu – trasa jest Wasza.
Aha, w ostatecznym rozrachunku pojechałam taksówką, którą udało mi się normalnie zamówić po pierwszej w nocy. Dziękuje za wszystkie propozycje pomocy!
Przechodzę teraz do menu dnia dzisiejszego:
– krem z soczewicy i pomidorów z kminkiem i kolendrą
– quesadillas, czyli grillowana tortilla z serem, szynka, cukinią, kukurydza i sosem z wędzoną papryką, do tego roszponka z miodowo-musztardowym winegretem
– tarta z brokułami, pomidorkami, oliwkami, feta i bazylią
– słodka tarta „bakewell” z masłem orzechowym, malinowym lukrem i dżemem.