Kiedy pojechaliśmy w swoją pierwszą (i na razie jedyną) podróż do Londynu, od razu po przylocie mieliśmy bardzo zabawną sytuację. Zabawną, ale z tych dziwnych. Oto bowiem po przylocie na Stansted udaliśmy się, jak duża liczba pasażerów, do ubikacji. Wyszłam, czekam na męża, obok mnie stała grupka przyjaciół, mówiących do siebie w jakimś słowiańskim języku, którego nie rozpoznawałam (obstawiam Bałkany). Gdy Piotrek wyszedł z ubikacji, oni jak gdyby nigdy nic zaczęli coś do niego mówić, tak jakby kontynuowali przerwany wcześniej wątek. Ten nagły wylew słów w stronę kompletnie przecież dla nich obcego człowieka wprawił nas w lekką konsternację. Po chwili zauważyłam, że oni też jakby zaczynają rozumieć, że coś jest nie tak. Drzwi do męskiego się otworzyły i wszystko stało się jasne – stanęła w nich kopia mojego męża. Ciemne włosy bez wyraźnej fryzury – tu i tu, okulary – a jakże! Broda? Obecna podwójnie. Zielona wojskowa kurtka? No przecież! Dżinsy? Wiadomo. Spojrzeliśmy na niego, on na Piotrka i wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, bo było to tak mało prawdopodobne, a jednak właśnie się działo. Strzeliliśmy chłopakom kilka pamiątkowych fotek, żeby zapamiętać chwilę i udaliśmy się, każdy do swoich bramek. Później mieliśmy już tyle londyńskich wrażeń, że historia odeszła do lamusa, ale teraz podczas archiwizacji zdjęć wpadliśmy na tę fotkę i westchnęliśmy: „Kiedyś to było… Się podróżowało…”
Teraz się nie podróżuje, ale się gotuje. Podróże prawdopodobnie wrócą w przyszłym roku. Póki co z racji gotowania poniżej jest dla Was lista dostępnych na dziś specjałów:
– krem ze świeżych pomidorów
– marokański tagine Z KURCZAKA z pomidorami, miodem, suszonymi morelami, cynamonem, orzeszkami nerkowca i świeżą kolendrą, podawany z kaszą bulgur
– tarta z burakami, kozim serem, pomidorkami i tymiankiem
– sernik nowojorski z musem malinowym.