W sobotę koleżanka powiedziała nam, że jej piętnastoletni syn wynalazł w swoich internetach informację, że niedawno przez kinowe ekrany przemknęła polska komedia „Na układy nie ma rady”. I że w tejże komedii postać, którą odtwarza Michał Milowicz, wypowiada często i gęsto dwie kluczowe kwestie. I że teraz jej syn prawie na wszystkie prośby odpowiada jej Milowiczem. Nawet przemyśliwał wybranie się do kina dla beki, ale czerwona lampka z tyłu głowy, żeby jednak sobie darować – zaświeciła się u niego mocno. Pośmiałyśmy się, a potem zupełnie zapomniałam jak owe złote słowa brzmiały. Postanowiłam wczoraj poszukać. Niestety, próżno szukać owej postaci w trailerze. Ale za to znalazłam to czego szukałam w internetowej recenzji. I teraz Wam owe frazy przytoczę. Myślę że odpowiednio rozreklamowane miałyby szansę zaistnieć w zbiorowej świadomości, a może nawet powtórzyć sukces „spoko” czy „zajebiście”.
Otóż, brzmią one:
NA LUZIKU, FIKU MIKU, FA FĄ
oraz krótsza, ale zawierająca dwa kluczowe minisłowa
TEGES SZMEGES FĄ FĄ.
Tak moi drodzy. Dodam jeszcze, że autor scenariusza ma jeszcze na koncie wielokrotnie nagradzany Wężami i innymi równie prestiżowymi nagrodami „Kac Wawa”. Najbardziej żałuję że żaden internet mimo usilnych starań nie pokazał mi wczoraj samego Milowicza wypowiadającego swoje kwestie, ale może muszę poszukać głębiej, po tej ciemniejszej jego stronie. Mam nadzieję że już mielicie w ustach frazy i kreujecie w myślach sytuacje, w których będziecie mogli błysnąć w towarzystwie, zostawiając interlokutorów w wyraźnej konsternacji i bez żadnej możliwości ciętej riposty.
Fą, fą.
Tego z jedzeniem to nawet geniusz nie połączy. Przechodzę zatem do jadłospisowych podpunktów:
– krem z dyni z mleczkiem kokosowym, imbirem i limonką
– krem szpinakowy
– makaron linguine (to takie spłaszczone spaghetti) z ragu bolońskim z wołowiny i warzyw, posypane serem grana padano i natką pietruszki
– tarta z pieczonym kalarpfiorem, pesto, pomidorkami i serem
– tarta z pieczonym bakłażanem, speckiem i fetą
– brownie z sosem karmelowym.