Kilka lat temu do grona bardzo bogatych smakoszy wina wdarł się przebojem pewien młody mężczyzna. Odkąd wino zaczęło mieć realna wartość na aukcjach, pojawiał się niemal na każdej i wydawał ogromne sumy na pożądane roczniki. Szybko zaprzyjaźnił się z kalifornijskimi bogaczami rozsmakowanymi w winie, nazywającymi siebie „Angry Men”, ponieważ przy nadzwyczajnie wrażliwym podniebieniu był niezwykle uprzejmy, wesoły i przyjazny – idealny kompan do lukullusowych uczt za sto, dwieście tysięcy dolarów, z najszlachetniejszymi burgundami lejącymi się strumieniami. Mężczyznom trudno było ukryć fascynację nowym przyjacielem, jego zasobnością portfela, gestem, zaskakującym połączeniem młodości i wiedzy. Pojawienie się znikąd Rudiego zbiegło się w czasie z kilkoma innymi wydarzeniami – jedna z bogatych finansistek – sommelierek zaczęła rozpoznawać i tropić podróbki znanych i drogich roczników. Winiarz z Burgundii zauważył na aukcjach butelki rzekomo ze swojej winnicy, które jednak nigdy w niej nie powstały – a to nie zgadzał się rocznik, a to nazwa była napisana błędnie. Bogaty kolekcjoner dóbr luksusowych zatrudnił byłego agenta CIA gdy okazało się że część win z jego kolekcji, na które wydał cztery miliony dolarów to fałszywki (zatrudnił również speców od starych etykiet, od kleju, od wosku). Powoli działania tych różnych osób doprowadziły do oficjalnego śledztwa FBI, bo podejrzewano przekręt finansowy na ogromną skalę. Cóż – wszystkie nitki prowadziły do Rudiego. Po wielomiesięcznym śledztwie agenci weszli do jego domu wynajmowanego za milion dolarów. Dom okazał się być wielka fałszernią win, magazynem butelek, etykiet i laboratorium smaku. Z domu Rudiego wyszło tysiące butelek, udających ultradrogie wina, a świat winiarski przez kilka lat w ogóle się nie zorientował że zalały go fałszywki. Rudy bowiem miał ogromny talent i mieszając tanie kalifornijskie merloty i inne wina, produkował trunki o podobnych bukietach co drogie oryginały. Najlepsza jednak była reakcja niektórych członków „Angry Men”. W ogóle nie chcieli uwierzyć w to co się stało i że padli ofiarą genialnego oszusta. No ale sami rozumiecie – przyznając się do nabicia w butelkę przyznają równocześnie przed całym światem, że są frajerami. Że ich wyszukane podniebienia tak naprawdę wyszukane nie są – dali się nabrać, bo są snobami. Trudne to do przełknięcia, wiec mechanizm wyparcia działał silnie, zwłaszcza u jednego czerwonotwarzego producenta z Hollywood, który od początku wydawał mi się największym bucem. Ciekawa historia, a zobaczyć ją można w dokumencie „Kwaśne winogrona”. Zresztą w jednym z odcinków „Przystanku Alaska” po rozbiciu butelki „Chatêau La Tour” sprawczyni z pomocą żony kucharza odtwarza bezbłędnie jego smak z soku, ziemi i dziesiątek innych składników i nikt nie zauważa różnicy.
Wina niestety u nas się nie napijecie, dodajemy je tylko do niektórych potraw i nie są to przednie burgundy. W dzisiejszym lanczu akurat nie ma wina, ale jest na przykład mleczko kokosowe. A wszystko razem wyglada tak:
– krem z groszku z jogurtem
– tajska wołowina massaman w mleczku kokosowym z orzeszkami ziemnymi, świeżą kolendrą i ryżem basmati
– tarta z pieczona zielona papryką, feta, pomidorkami, pestkami dyni i odrobina peperoncino
– brownie z sosem karmelowym.