Odkąd mniej wiecej rok temu pojawiła się w naszej rodzinie profesjonalna gra w kalambury z hasłami na kartach, święta przybrały inny wymiar. Cała familiada z rozległymi przyległościami, przyjaciele domu i sąsiedzi wpadają żeby sobie pospołu pokalamburzyć. Na początku trzymaliśmy się zasad i było pokazywanie, opis słowny i rysowanie. Zostaliśmy jednak przy samym rysowaniu bo mówienie jest za proste, a rysunki… Cóż, rysunki są chyba za trudne, o ile nie jest się drugim wcieleniem Szymona Kobylińskiego. Ostatnio nie uczestniczyłam aktywnie, ale przyglądałam się z boku – to wystarczył by bawić się setnie. Powiem Wam, że wbrew pozorom nadekspresyjność może przeszkadzać, bo pokazujący gubi się w swoich pomysłach i wprowadza chaos. Jest jedna uczestniczka, która patrzy na hasło, robi prosty ruch ręką, głową czy tułowiem i od razu wiadomo o co chodzi. Jest to wrodzony dar zwięzłego komunikowania pozawerbalnego i jest on naprawdę rzadki. Gra nie jest prosta, bo na pokazanie i odgadnięcie pięciu haseł drużyna ma 75 sekund. Ale pyszna zabawa, nawet bez oparów alkoholowych, jest gwarantowana. Można nawet w ferworze walki stać się autorką nowego słowa, tak jak to było w przypadku „ksiącie”. Weszło ono do kanonu rodzinnego, razem z kilkoma endemicznymi powiedzonkami i zadomowiło się na dobre. Jeśli zapomnieliście o kalamburach a lubicie tego rodzaju rozrywkę – zachęcam do odkopania ich z lamusa.
My dziś odkopaliśmy z lamusa dawno niewidzianą harirę, ale może przystąpię do kolejnego odliczania dzisiejszych dań, żeby uniknąć chaosu:
– harira czyli marokańska zupa z ciecierzycy i soczewicy
– tajskie zielone curry z kurczakiem i warzywami w mleczku kokosowym, podane z ryżem basmati
– tarta z dynią, twarożkiem kozim, pomidorkami i tymiankiem
– tarta cytrynowa z bezą.