Dziś po raz pierwszy zapędziłam się w kozi róg z powodu nowych technologii. W tramwaju miałam na uszach „Złodziei zapalniczek”, bo dawno nie słuchałam i postanowiłam sprawdzić w smartfonie (bo takowy, prawdziwy, posiadam juz od sierpnia), ile ten Grabaż właściwie ma lat, bo obstawiałam wczesną pięćdziesiątkę. I tak sobie sprawdzałam informacje o frontmanie Pidżamy Porno (niestety ja jakaś psychofanka zapamiętałam datę urodzenia, bo to dzień imienin mojej mamy). Nagle patrzę za okno, a ja jestem już na Rondzie Grzegórzeckim, a przecież miałam wysiąść jak zwykle pod Halą, w celu nabycia pieczywa drogą kupna! Zaklęłam siarczyście pod nosem i puściłam się dzikim pędem przez pasy, żeby zdążyć z wywieszonym ozorem na dwudziestkę dwójkę. Ostatecznie opóźnienie wyniosło tylko siedem minut, ale śmiałam się w duchu, że oto przez szukanie w sieci informacji o wokaliście i autorze tekstów miałam obsuwę, choć nie jestem jakaś specjalnie podjarana na tego pana. Jak słucham wywiadów których udziela, mam wrażenie że to jeden z tych przypadków, kiedy twórczość (wczesna) jest dużo fajniejsza od twórcy. Poza tym urodził się w sześćdziesiątym piątym, więc dla mnie to raczej wujcio.
Ale „Złodzieje zapalniczek” to naprawdę dobra płyta.
Przywiozłam pieczywo, więc będą rubeny i bagietki. Będzie też jak zwykle lancz Wasz powszedni, a w nim:
– krem z brokułów z prażonymi pestkami dyni
– cannelloni nadziewane pieczonym bakłażanem i ricottą z dodatkiem grana padano, zapiekane w sosie rosé
– tarta z wędzonym boczkiem, pieczarkami z chlustem białego wina i zielonymi oliwkami
– blondie czyli ciasto z kawałkami białej czekolady, prażonymi orzechami i kremem z masła orzechowego i wanilii.