Zapisałam sie do osiedlowego klubu fitness, głównie ze względu na pięciominutową odległość od domu i fakt posiadania przez nich basenu i sauny. Wczoraj pobieżałam tam pierwszy raz, oczywiście juz na bramce nie potrafiłam wejść, bo przykładałam palec do złego światełka. Potem już poszło gładko. Zaobserwowałam, że ruch jest tam wyjątkowo duży – widać że masowość kart Multisport upowszechniła zdrowy styl życia wśród młodych, ale i starszych ludzi. Póki co zasmakowałam basenu (to akurat forma ruchu, której można dosłownie „zasmakować”, jeśli płyniesz na plecach i dosięgnie cię fala, wywołana przez jakiegoś zamaszystego pływaka) i sauny. Ale w ofercie jest ogromny wachlarz zajęć i będę musiała wybrać coś dla siebie. Mam kilka typów, ale tego jest tak dużo, że chyba zabawię się w Marlę Singer z „Fight Club” i pouczęszczam na wszystkie. Wprawdzie pobudki moje są skrajnie różne, poza tym jakbym wparowała w takim emploi z papierosem w ustach, pewnie szybko znaleźliby jakiś paragraf w umowie żeby mnie stamtąd wykurzyć, więc pozostanę przy własnej stylówie, „na Bufetową” (nie mylić z HGW). Nęci mnie zumba, chociaż małżonek twierdzi, że widziałby mnie w tańcu nowoczesnym – niestety tańca nowoczesnego tam nie mają, więc zadowolę się ich ofertą. Ale muszę Wam przyznać, że w tym sezonie jakoś tak ciężko przeżywam to przesilenie wiosenne – może dlatego że w ciągu tygodnia temperatury zmieniły się o trzydzieści stopni. Stąd wiec przyspieszona decyzja o rozruchu mięśniowym.
Nie zanudzam już i przechodzę do meritum, w którym to meritum są następujące pozycje:
– krem z selera z gorgonzolą i szałwią
– butter chicken czyli kawałki piersi kurczaka w aromatycznym sosie z pomidorów, masła i mieszanki przypraw garam masala, podany z ryżem basmati i świeżą kolendrą
– tarta z bakłażanem, suszonymi pomidorami, fetą i świeżą miętą
– tarta z pieczoną dynią hokkaido, serem kozim, pomidorkami cherry i tymiankiem
– korzenne ciasto marchewkowe z orzechami włoskimi i kremem waniliowym.