Mój ulubiony okres w roku – truskawkowy – trwa właśnie i przynosi mi wiele radości. Generalnie mogłabym go rozciągnąć na – nazwijmy go roboczo – okres owoców miękkich, czyli do września, bo wtedy są jeszcze późne maliny, ale wtedy okazałoby się, że jest to po prostu środek wiosny i całe lato, a któż nie lubi wiosny i lata… Pewnie są tacy pojedynczy osobnicy, ale od każdej reguły są wyjątki. Dodatkowym atutem latosich truskawek jest ich niska cena, prognozowana już w okolicach początku maja, ze względu na wyjątkowo sprzyjającą aurę. Co tam niska – na bazarku pod Halą Targową kilogram truskawek kosztował 5 złotych polskich, a rabarbar – uwaga – 7 złotych. O ile pamiętam, rabarbar zawsze wart był jakieś grosze w sezonie, w stylu dwa złote za kilogramowy pęk. No ale wiecie – może na wszystko jest urodzaj poza rabarbarem, albo też jest on sprowadzany, dajmy na to z Honolulu.
Tu brutalnie przerywam, bo to moje czwarte podejście do pisania dziś rano. Coś czuję że będziemy otwierac niedługo od 11.00, żeby być przygotowanymi na lancze na tip top.
Póki co, menu:
– botwinka z jogurtem (na ciepło)
– penne alla puttanesca – makaron z sosem z oliwek, kaparów, pomidorów, z natka pietruszki i serem grana padano
– tarta z pieczoną dynia hokkaido, kozim serem dojrzewającym, pomidorkami i pestkami dyni
– ciasto drożdżowe z rabarbarem i truskawkami.