Poniedziałkowe poweekendowe zawirowania nie ominęły i mnie. Podsmażyłam tak zwane sofritto na zupę, zagotowałam bazę, sposobię się do wrzutki do gara dwóch dwuipółkilogramowych paczek mrożonego groszku. Wrzuciłam jedną, łapie się za drugą. Patrzę do wnętrza garou, a tam pływa fasolka szparagowa. „Do diaska” – myślę (gwoli ścisłości, myślę bardziej pospolicie i kolokwialnie, ale chyba wybaczycie mi tę niewielką koloryzację). No ale trudno – dodałam groszku i dokończyliśmy zupę. I wiecie co? Jakbym nie wiedziała że jest tam pół na pół groszek i fasolka, to twierdziłabym uparcie, że to czysty krem z groszku. Może to rozkojarzenie jest związane z rytmami, które wypełniały dzis targowisko Pod Halą? Przychodzę, a tam dawno nie słyszany, niewątpliwie największy szlagier zespołu Papa Dance – „Nasz Disneyland”. Jeśli ktoś dalej nie kojarzy, to przytaczam słowa refrenu:” Mona Lisą byłaś mi, marzyłem tylko o Tobie. Rysowałem serca dwa, pytałaś, po co to robię”. No!
A na obiad dziś takie specjaly:
– krem z groszku i fasolki szparagowej, z jogurtem i miętą
– lasagne z sosem bolońskim z wołowiny, warzyw i czerwonego wina, z włoską mozzarellą – taką samą włoską mozzarellą, jaką dodaje się do pizzy, z sosem rosé z pomidorow, bazylii i oliwy extra vergine
– lasagne z brokułami, gorgonzolą i serem grana padano
– tarta z cukinią, pomidorami suszonymi i serem lazur
– tarta słodka z kremem waniliowym i brzoskwiniami.